Jaskółki wodorowej wiosny
Kilka tygodni temu komentowaliśmy – jak zawsze ciekawą – rozmowę z Jackiem Pawlakiem, prezesem Toyota Central Europe, który wieszczy wzrost popularności samochodów napędzanych wodorem. Pogląd ten, jak się wydaje, jest odzwierciedleniem polityki japońskiego koncernu, który mocno inwestuje w rozwój takich pojazdów. Zdaniem Pawlaka samochody z ogniwami paliwowymi będą funkcjonować równolegle obok pojazdów bateryjnych, dzieląc z nimi rynek, tak jak to dziś robią diesle i benzyniaki.
Mało kto pamięta, że ogniwa paliwowe nie są żadnym nowym wynalazkiem, a pierwszy koncepcyjny samochód na wodór zaprezentowany został przez koncern General Motors blisko 60 lat temu. Barierą w rozwoju samochodów wodorowych były więc dotąd nie tyle problemy z technologią ogniw, co z paliwem. Po pierwsze wodór stosowany do ich zasilania musi być bardzo czysty, po drugie – żeby miało to sens ekologiczny – trzeba go pozyskiwać w sposób możliwie mało emisyjny. Stara jak świat metoda produkowania wodoru z gazu ziemnego wykorzystywana w produkcji m.in. nawozów sztucznych nie spełnia obydwu kryteriów, więc szumne ministerialne zapowiedzi sprzed ładnych już paru lat o tym, że Polska będzie rozdawać karty na rynku wodoru, ponieważ jest jego czołowym producentem, były robieniem z tata wariata i można się tylko zastanawiać, co było większe: tradycyjna urzędnicza indolencja, czy zapędy propagandowe.
Przyszłością jest tzw. zielony wodór, czyli pozyskiwany całkowicie bezemisyjnie w procesie elektrolizy. Kiedyś uważano, że nigdy nie będzie to miało sensu ekonomicznego z powodu niskiej efektywności, bowiem żeby pozyskać określoną ilość energii w formie czystego wodoru, trzeba znacznie więcej energii elektrycznej zużyć do reakcji. Warunki ekonomiczne się jednak zmieniły, a to dzięki upowszechnieniu turbin wiatrowych i fotowoltaiki. Jak wiadomo produkowanie prądu tymi metodami ma jeden podstawowy mankament – jesteśmy zdani na kaprysy pogody. Dochodzi więc często do sytuacji, której całkiem niedawno doświadczyła Polska, kiedy to sakramenckie wietrzysko napędzało turbiny tak mocno, że produkcja prądu znacznie przekroczyła krajowe zapotrzebowanie a zarazem wytrzymałość sieci, więc trzeba było prąd eksportować i jeszcze do tego interesu dokładać. Czytelnikom płacącym słone rachunki za elektryczność zapewne w głowie się to nie mieści. Na szczęście, cała na zielono, wchodzi technologia wodorowa, która te wahania w podaży prądu może amortyzować, wykorzystując nadwyżki do produkcji wodoru. Unia Europejska uznała strategię wodorową za jeden z filarów przyszłej neutralności klimatycznej i planuje przeznaczyć na ten cel gigantyczne fundusze.
No dobrze – zapyta sceptyczny Czytelnik, a gdzie w tym wszystkim Polska, w której przez wiatraki krowy nie chcą się nieść, kury dawać mleka, a węgiel, który ojce nasze i dziady przez wieki ryli, złotem naszym narodowym jest? No więc tu i ówdzie fruwają już jaskółki zwiastujące wodorową wiosnę. Firma H2 Energy zapowiedziała uruchomienie instalacji elektrolitycznej do produkcji wodoru z OZE. Inwestycja ulokowana została w pobliżu wsi Laski nad Odrą, w województwie lubuskim i wedle zapowiedzi ma być jednym z największych tego typu przedsięwzięć w Europie. Jak wieść niesie, głównym odbiorcą zielonego wodoru mają być zakłady chemiczne w Policach.
Trzymamy kciuki za powodzenie i liczymy, że takich instalacji powstanie więcej, podobnie jak stacji do tankowania wodoru. Tu zresztą też widać postęp, bo nie tak dawno najbliższa taka stacja była w Berlinie. Obecnie punktów tankowania wodoru mamy w Polsce sześć a planowanych jest kilkanaście następnych. Kto wie, może kiedyś doczekamy się nad Wisłą i Odrą naszego zielonego wodorowego „szejkanatu” i rzeczywiście będzie można wybierać między samochodami na baterię i wodór. O ile rzecz jasna za chwilę nie powyłażą z kątów krasnoludki i nie zaczną nam sikać do mleka, znaczy do wodoru oraz wpisywać czegoś w poprzek do ustawy.