Karawela na zimno
Zgodnie z którymś tam prawem Murphy’ego, kiedy tylko coś można zrobić źle, prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto to zrobi. Należy o tym pamiętać podczas diagnostyki, jeśli nie mamy absolutnej pewności, że przed nami nikt wcześniej w samochodzie nie grzebał.
Ileż to razy podczas napraw dokonywanych w niezależnym, lecz dobrze wyposażonym warsztacie odkrywano ślady dziwnych napraw przeprowadzonych metodą na MacGyvera, albo niewłaściwego montażu lub też zwykłe skuchy polegające na przykład na pomyleniu jakichś przewodów. Czasem odkrycie tak spreparowanej usterki zajmowało wiele godzin, bo trudno wpaść na to, że przed nami był delikwent opisany przez inżyniera Edwarda Murphy’ego.
Bus chłodnia
Po tym wstępie natury ogólnej przechodzimy do konkretów, czyli kolejnej nietypowej awarii. Oto do niezależnego, lecz dobrze wyposażonego warsztatu przyjechał na rutynowy przegląd Volkswagen Caravelle. Kierowca zgłosił przy okazji usterkę polegającą na niesprawności ogrzewania w tylnej części pojazdu. Zapewne, gdyby Volkswagen był wykorzystywany w charakterze dostawczaka i na co dzień woził jakieś graty, użytkownik nie upominałby się o ogrzewanie z tyłu. Tak się jednak złożyło, że Caravelle używane było do transportu pasażerskiego i to raczej dość luksusowego, jako mały busik lub większa taksówka.
Akurat poprzedniego dnia właściciel samochodu robił kurs z Warszawy do Katowic i z powrotem. Dzień był chłodny, a tymczasem z tylnych otworów wentylacyjnych ledwie bździło słabowitym ciepełkiem, skutkiem czego pasażerowie zmarzli niemiłosiernie, drżąc przez całą drogę pod paletkami i narzekając na brak komfortu podczas podróży. Jedna pasażerka obiecała się nawet z tego powodu obłożnie rozchorować. Słowem, z powodu braku ogrzewania doszło do katastrofalnej kompromitacji przewoźnika.
– Albo naprawicie to przeklęte ogrzewanie, albo będę musiał przestać jeździć z ludźmi i zacznę wozić towary chłodnicze. Może masło? Teraz jest cenie – utyskiwał klient, dając przy okazji próbkę wisielczego humoru.
W poszukiwaniu ciepła
Z opowieści właściciela samochodu wynikało, że już wcześniej bohatersko, lecz bezskutecznie walczył z problemem kiepskiego ogrzewania, zlecając naprawy kolejnym mechanikom. Mimo ich interwencji, układ nadal jednak nie działał jak należy. Przybywało jedynie kosztów poniesionych na nowe części.
Wymieniono zatem tylną nagrzewnicę, która otwierała listę podejrzanych. Jej losy podzieliły przewody cieczy chłodzącej, a na koniec pompa obiegu cieczy. Mimo to w części pasażerskiej samochodu wciąż było zimno jak w psiarni.
W niezależnym, lecz dobrze wyposażonym warsztacie obiecano zająć się sprawą. Na początek mechanik pomierzył pirometrem temperaturę przewodów – doprowadzającego i odprowadzającego ciecz chłodzącą. Na wejściu wynosiła około 75 stopni natomiast na powrocie – około 30 stopni.
– Może nie otwiera się zawór ogrzewania? Tylko on jeszcze nie został wymieniony – myślał na głos mechanik. I idąc dalej za tą myślą, sprawdził ów zawór, który okazał się być całkowicie sprawny.
Pozostało zatem sprawdzić pozostałe elementy układu, drożność przewodów i nagrzewnicy, sprawność elektrycznej pompy cieczy. Badanie trwało kilka godzin, a po tej żmudnej robocie mechanik mógł z czystym sumieniem oznajmić, że układ jest drożny, zaś pompa elektryczna działa. Wyjęta i podłączona na krótko przetłaczała bowiem ciecz jak najęta. Zasilanie na wtyczce pompy było, więc wydawało się, że wystarczy złożyć teraz wszystko do kupy i powinno działać.
Niestety, wciąż nie działało, a sytuacja zdawała się przeczyć prawom fizyki.
Teoria i empiria
W warsztacie, jak zwykle w takich okazjach, szybko zwołano małe konsylium, które jęło radzić i wysuwać różne pomysły. Nie było ich tym razem zbyt wiele, ale jeden wydawał się szczególnie sensowny. Kolega mechanika stwierdził otóż, że skoro układ jest drożny, to winna na bank jest pompa, mimo że wydaje się być całkiem sprawna. Wszelkie inne wyjaśnienia tego zjawiska nie mają bowiem żadnych podstaw naukowych.
Tak oto zrodził się pomysł przeprowadzania eksperymentu, który miał empirycznie potwierdzić teorię. W samochodzie znaleziono torbę ze starymi częściami, wśród których była stara pompa, wymontowana wcześniej w innym warsztacie. Eksperyment przeprowadzono właśnie na niej, a efekty próby od razu wyjaśniły, co było przyczyną niedziałania ogrzewania, a przy okazji wykazały, że wymianę rozmaitych elementów przeprowadzono w innym warsztacie pochopnie i jak się na koniec okazało, całkiem niepotrzebnie.
Otóż po podłączeniu zasilania zgodnie z biegunowością podaną na schemacie pompa zadziałała, gdy zamieniono biegunowość pompa nie pracowała. Wniosek nasuwał się sam – ktoś wcześniej grzebał w instalacji elektrycznej i zamienił kabelki miejscami. Po właściwym podłączeniu przewodów ogrzewanie działało bez zarzutu. Pasażerowie mogli już podróżować w miłym cieple nawet w najtęższe mrozy.
Wojciech Słojewski, Wocar