Kreatywna ekoksięgowość

19 cze 2019

Unia Europejska postanowiła się sama wybatożyć za własne i cudze ekologiczne grzechy. Dwa miesiące temu przedstawiciele Komisji Europejskiej, Rady Europejskiej i Parlamentu Europejskiego zgodzili się na zredukowanie średnich emisji CO2 w nowych samochodach osobowych o 15 proc. w 2025 r. i o 37,5 proc. pięć lat później. Nowe cele ekologiczne są najambitniejsze na świecie i surowsze niż to zakładały pierwotne propozycje, nie mówiąc już o oczekiwaniach producentów samochodów.

Konsekwencje wprowadzenia nowych norm zostały poddane analizie przez ekspertów słynnej firmy finansowej Euler-Hermes. Ci zaś wywróżyli z tych fusów, że realizacja unijnych założeń będzie wymagała gwałtownego wzrostu liczby samochodów elektrycznych, do których już niedługo będzie musiała należeć co najmniej czwarta część rynku.

Eksperci przewidują również, że producenci samochodów nie dadzą rady spełnić tak radykalnego zaostrzenia norm emisji, więc będą musieli płacić drakońskie kary, których wysokość szacowana jest na połowę zysków netto osiągniętych przez koncerny samochodowe w ubiegłym roku.

Wreszcie też oferowane w Europie samochody podrożeją, a ich sprzedaż wyraźnie spadnie, co zagrozi 160 tysiącom miejsc pracy i wpłynie na obniżenie wzrostu PKB w poszczególnych krajach.

Można przypuszczać, że niektóre liczby są przez Eulera-Hermesa niedoszacowane, bo na przykład przewidywania dotyczące utraconych miejsc pracy dotyczą jedynie zakładów produkujących samochody, a nie obejmują producentów wytwarzających rozmaite komponenty, z których rzeczone samochody się składają. Uzasadnione są więc obawy, że unijne zwalczanie emisji dwutlenku węgla zwalczy przy okazji znaczną część przemysłu motoryzacyjnego w Polsce. Tak się bowiem składa, że ulokowane w naszym kraju fabryki w dużej mierze produkują właśnie elementy tradycyjnych układów napędowych.

Nadchodzą czasy, po których raczej trudno spodziewać się czegoś dobrego. Zanim jednak całkiem nadejdą, dobrze by było, żeby jacyś rzetelni eksperci od ekologii porównali tzw. ślady węglowe, jakie za sobą zostawiają samochody z tradycyjnym napędem spalinowym i pojazdy elektryczne, do których trzeba produkować baterie, wykorzystując przy tym rzadkie pierwiastki wydobywane gdzieś w różnych egzotycznych krajach. Może się bowiem okazać, że więcej CO2 wydmucha się do atmosfery produkując, ładując, a wreszcie utylizując elektryki, tyle że spora część tego węglowego śladu nie zostanie zapisana na nasze europejskie konto, tylko zostanie gdzieś daleko, gdzie nikt nawet nie zadaje sobie trudu, żeby to liczyć.

Czy taka kreatywna ekologiczna księgowość pomoże klimatowi? My, szaraczkowie, zdecydowanie w to wątpimy.

Zostaw Komentarz