O zapłonach, którym nie wypadało wypadać

17 lut 2019

Czasem z ustaleniem przyczyny awarii samochodu wiążą się perypetie godne przygód Koziołka Matołka, który po szerokim świecie szukał tego, co jest bardzo blisko. O tym właśnie opowiada ta oto najprawdziwsza historia.

Pan Grzegorz, właściciel dobrze prosperującej hurtowni chemii gospodarczej miał gust do samochodów o konkretnej mocy. Przy czym owa słabość nie była podyktowana wyłącznie upodobaniem do wielkich prędkości i dynamicznego przyspieszania. Tu potrzeba miała bardziej utylitarny charakter. Otóż pan Grzegorz był zapalonym żeglarzem i potrzebował auta, którym bez problemu pociągnie na lawecie swój jacht nie tylko na Mazury, ale również hen, gdzieś nad ciepłe morza. Pan Grzegorz samochody zmieniał regularnie, przy czym nie kupował nowych, lecz sprowadzał świeże, góra trzyletnie auta zza granicy.

Na galony, nie litry

Najnowszym jego nabytkiem było ściągnięte z Ameryki, lekko używane BMW X5 wyposażone w mocarny, ośmiocylindrowy silnik benzynowy o pojemności skokowej prawie 5 litrów. Jak łatwo się domyślić, auto wykazywało smoczy apetyt na paliwo, ale panu Grzegorzowi to szczególnie nie przeszkadzało i przez myśl mu nawet nie przeszło, by kupić diesla. Otóż uważał, że współczesne silniki wysokoprężne to nieszczęście i dieslami jawnie pogardzał.

Tu należy dodać, że jego antydieslowska postawa wynikała z osobistych i do tego przykrych doświadczeń, gdyż poprzedni samochód p. Grzegorza napędzany był właśnie silnikiem wysokoprężnym. Któregoś razu auto uległo awarii, a w serwisie orzeczono, że wymienić trzeba praktycznie cały układ common rail, a do tego sprzęgło w komplecie z dwumasowym kołem zamachowym. Mimo że pan Grzegorz należał do osób jak najbardziej wypłacalnym, to nawet jego oszołomiły koszty tej awarii. Wtedy też przeklął na zawsze Rudolfa Diesla i jego wynalazek, przysięgając że już nigdy w życiu nie kupi ropniaka. Znajomym, którzy na widok jego nowego auta kręcili ze zdziwieniem głowami, twierdząc, że Polska to jednak nie Ameryka, bo tu odmierza się benzynę w litrach a nie galonach, pan Grzegorz wygłaszał swoje credo: za oszczędności poczynione na mniejszym zużyciu paliwa, właścicielowi diesla prędzej czy później przyjdzie zapłacić w warsztacie.

Jazda przerywana

Tak więc pan Grzegorz stał się szczęśliwym posiadaczem SUV-a, który w przeciwieństwie do swoich pobratymców spotykanych na europejskich drogach napędzany był nie olejem napędowym, lecz benzyną. Na dzień dobry auto trafiło do warsztatu na standardową wymianę oleju, filtrów itd., po czym pan Grzegorz udał się na testową przejażdżkę po okolicy. Zbliżały się akurat wakacje, które hurtownik planował spędzić na wybrzeżu Dalmacji, pływając swoim jachtem od wysepki do wysepki niczym odważny do szaleństwa flibustier. Kiedy tak sobie jechał swoim BMW, rozkoszując się myślą, że już niedługo stanie za sterem śmigłego jachtu, a roznegliżowane piękności opalające się na pokładach mijanych statków będą mu posyłać całusy, do jego świadomości wdarła się znacznie mniej ponętna rzeczywistość. Silnik BMW zaczął nagle przerywać i tracić moc. Pan Grzegorz zaklął wówczas niczym stary bosman, a w jego wyobraźni wyraźnie pojawiła się inna marynistyczna scena. Oto pośrednik, który sprowadził mu BMW, dynda powieszony na marsrei, bujając się na kawałku cumy, niczym wahadło staroświeckiego zegara. Nie było mowy, by tak niepewnym samochodem jechać półtora tysiąca kilometrów z dwutonową łodzią na haku.

Najpierw świece

Tak więc pojazd trafił do warsztatu. Tam na dobry początek przeprowadzono test komputerowy, który ujawnił wypadanie zapłonów na różnych cylindrach.

– No to zacznijmy od świec – zarządził rezolutnie mechanik, po czym wymienił komplet ośmiu świec zapłonowych. Po tej operacji silnik pracował równiuteńko, jednak kiedy tylko wyjechał za bramę, nastąpił nawrót awarii – BMW zaczęło szarpać. Pan Grzegorz włączył więc bieg wsteczny i wjechał z powrotem do warsztatu.

Stropiony niepowodzeniem mechanik nieśmiało zaproponował wymianę cewek zapłonowych, na co pan Grzegorz z miejsca przystał, prosząc żeby fachowiec zrobił, co uważa za stosowne, byle tylko samochód wreszcie zaczął normalnie jeździć.

Tak więc cewki wymieniono – na początek cztery, te które na oko prezentowały się najgorzej. Po odpaleniu silnik pracował idealnie i wszystko wskazywało, że problem został ostatecznie rozwiązany. Pan Grzegorz uiścił, a zanim odjechał, usłyszał od mechanika radę, by tankować lepszą, droższą benzynę marki takiej a takiej.

Zalecenie dotyczące paliwa zostało zrealizowane na pobliskiej stacji i przez kilka kolejnych dni wydawało się, że usterka ostatecznie przeszła do historii – BMW spisywało się idealnie. Jednak po paru dniach jazd próbnych, znów zaczęło samochodem szarpać. Pan Grzegorz ponownie zawitał więc do warsztatu i polecił wymienić pozostałe cewki. Mechanik uczynił temu żądaniu zadość, a przy okazji zapytał, jak samochód spisuje się na lepszej benzynie.

– Istotnie, lepiej – przyznał pan Grzegorz. – Wyraźnie też mniej pali, przejechałem tyle co zwykle od tankowania do tankowania, a zostało mi jeszcze ćwierć zbiornika.

– Mniej pali? A ile konkretnie – zapytał z zaciekawieniem mechanik.

– Będzie coś tak z 17 litrów – odparł kierowca.

– No to i tak chleje jak smok. Moje Punto spala litrów sześć – powiedział mechanik.

– Ale jachtu pan tym wozidełkiem raczej nie pociągnie, a ja niedługo wyciągam łódź na Mazury, a potem jadę z nią do Chorwacji – wyjaśnił klient.

Tego samego dnia pan Grzegorz zatankował BMW pod korek i rozpoczął dalsze intensywne próby drogowe. Na początku wszystko było w porządku, lecz po kolejnych trzech dniach objawy powróciły, więc BMW znów zameldowało się w warsztacie.

Test komputerowy ponownie wykazał wypadanie zapłonów na różnych cylindrach, co natchnęło mechanika myślą, że przyczyną wszystkich dotychczasowych problemów jest uszkodzony sterownik silnika. Ale że było to jedynie luźne przypuszczenie, któremu w dodatku towarzyszyło poczucie, że problem mechanika przerasta, fachowiec zalecił wizytę w konkurencyjnym warsztacie, który znany był z tego, że rozwiązuje rozmaite zagadki diagnostyczne, z którymi trudno sobie poradzić.

Szczęśliwy finał

Tak oto BMW trafiło do pewnego niezależnego, lecz dobrze wyposażonego serwisu. Uwagę całej załogi zwróciło na siebie nie tylko nietypowe auto, ale również jego nietuzinkowy właściciel. Pan Grzegorz już od progu bowiem zaapelował, by fachowcy nie ograniczali się kosztowo, tylko wymienili co należy, tak by auto było gotowe do zagranicznego wyjazdu.

Zlecenie zostało złożone, więc elektromechanik raźno zabrał się do pracy. Podłączenie testera potwierdziło błędy polegające na wypadaniu zapłonów. W warsztacie BMW pracowało jednak bez zarzutu, zaś drobiazgowe oględziny wykazały uszkodzone okablowanie czujnika położenia wałka rozrządu.

– Wymieniać, wymieniać! Czujnik wałka też czym prędzej wymienić. I wału korbowego, do kompletu – zagrzewał do boju podczas telefonicznej rozmowy pan Grzegorz.

Tak też uczyniono. Przeprowadzono jazdę próbną, po której BMW ponownie podłączono do testera. Pamięć błędów była tym razem czysta jak łza. Mechanik już chciał dzwonić do klienta, by poinformować go o zwycięstwie, jednak poparte doświadczeniem przeczucie podpowiadało, że coś za łatwo to wszystko poszło. Szef warsztatu polecił więc na wszelki wypadek zrobić autem jeszcze jedną próbną rundę, tak na wszelki wypadek. No i dobrze zrobił, bowiem w drodze powrotnej silnik zaczął przerywać, samochód stracił moc i ledwo doturlał się na parking. Na gorąco zrobiono test komputerowy, który rzecz jasna wykazał wypadanie zapłonów.

Wtedy też szef warsztatu zadał swoim podwładnym następujące pytanie: – Słuchajcie, a sprawdziliście ciśnienie paliwa, bo w czasie jazdy próbnej dziwnie pracowała pompa.

Mechanicy spojrzeli po sobie, po czym jeden z nich szybko zajrzał do BMW i zakrzyknął w uniesieniu: – Trafiony, zatopiony!

W trakcie sprawdzania okazało się, że z przewodu paliwowego wraz z paliwem leci powietrze. W zbiorniku brakowało bowiem benzyny, mimo że wskaźnik pokazywał, iż jest jej jeszcze ćwierć zbiornika. Czasami wskaźnik działał prawidłowo, pokazując rezerwę, zdarzało się jednak, że czujnik się zawieszał właśnie w pozycji 1/4. Gdy samochód stal na równym podłożu, silnik pracował prawidłowo, bo paliwo w zbiorniku nie przelewało się. Podczas sprawdzania ciśnienia mechanicy zaczęli jednak bujać samochodem, a wtedy odsłaniany smok pompy zasysał powietrze.

Usterka została szybko usunięta i pan Grzegorz bez problemu dojechał z jachtem nad Adriatyk oraz wrócił do ojczyzny bez przeszkód, za to pełen wrażeń.

 

 

 

Zostaw Komentarz