Tajemnica Range Rovera

09 gru 2013

Wydaje się, że niektórych rzeczy nie da się wytłumaczyć inaczej jak złośliwością przedmiotów martwych. Jednak to, co bierzemy za figle płatane przez zły los, jest najczęściej koincydencją rozmaitych czynników.

 Czasem okoliczności awarii wydają się być zaiste przedziwne, przy czym najbardziej zaskakująca okazuje się pointa, kiedy okazuje się, że bezskutecznie szukaliśmy przyczyn zupełnie nie tam gdzie były. O tym właśnie opowiada ta historia.

Terenowy luksus

Któregoś dnia do niezależnego warsztatu przyjechało (a mówiąc ściślej, przywiezione zostało na lawecie) nietypowe auto. Był to egzotyk, z którym warsztat niezależny, nawet duży i dobrze wyposażony, nieczęsto ma do czynienia. Ów pojazd to wielki, czarny Range Rover, wyposażonym w mocarny, 5-litrowy silnik. Takim samym automobilem brytyjska monarchini dojeżdża do wiejskiej posiadłości Windsorów, by wśród łąk pospacerować ze swoimi ulubionymi pieskami rasy Pembroke Welsh Corgi. Tak przynajmniej wynika z filmu „Królowa” z Helen Mirren w roli głównej.

Za lawetą, innym, równie wytwornym pojazdem, przyjechali właściciele Range Rovera – sympatyczne małżeństwo w średnim wieku i o bilijnych imionach: Adam i Ewa. Okazało się, że wielkim SUV-em na co dzień jeździ pani Ewa, głównie po to, by zawieźć dzieci do szkoły. Mechanik, który wysłuchiwał opisu okoliczności awarii, próbował w myślach oszacować wartość tego samochodu. Z pobieżnych rachunków wyszło mu, że gablota kosztowała czapkę pieniędzy, co podziałało na niego odrobinę deprymująco.

Co do samej awarii, to sprawa na pierwszy rzut oka przedstawiała się całkiem banalnie. Otóż, właściciele auta wrócili właśnie z zagranicznego urlopu, podczas którego samochód stał sobie w garażu nie niepokojony. Bezczynność najwyraźniej maszynie zaszkodziła, gdyż przy próbie jej uruchomienia okazało się, że rozrusznik nie kręci.

Pan Adam uznał, że po naładowaniu akumulatora problem się rozwiąże, jednak operacja ta w niczym nie pomogła. Rozrusznik nadal milczał jak zaklęty, a na tablicy wskaźników wyświetlił się komunikat informujący o nieautoryzowanej próbie rozruchu. Oczywiście nie było mowy o próbie odpalenia samochodu na zaciągu, bo był on wyposażony w automatyczną skrzynię biegów. Tak więc pan Adam wezwał lawetę i kazał wieźć samochód warsztatu.

 Na tropie prądu

Ponieważ wszystko wskazywało na to, że awaria jest natury elektrycznej, do akcji przystąpił elektromechanik. Wstępnie ustalona została strategia działania. Uznano, że wskutek braku napięcia rozkodował się system zabezpieczający auto, stąd ten komunikat na tablicy wskaźników. Elektromechanik zabrał się raźno do pracy, dzięki czemu już wkrótce auto zostało uruchomione.

Telefonicznie zawiadomiono właścicieli o sukcesie i umówiono się na odbiór auta następnego dnia. Rano wręczono pani Ewie kluczyki i z galanterią odprowadzono ją na parking, gdzie zamierzano ją szarmancko pożegnać, polecając się na przyszłość. Właścicielka auta ulokowała się za kierownicą, przekręciła kluczyk i… zapadła krępująca cisza. Samochód ani myślał dać się uruchomić. Ewidentnie winę za to ponosił rozładowany do cna akumulator.

Pewnie gdzieś prąd ucieka – bąknął mechanik, zażenowany widokiem zawodu malującego się na twarzy pani Ewy.

Z pewnością prąd kędyś uciekał, jednak na samą myśl o poszukiwaniu miejsca tej ucieczki, mechanikom robiło się słabo. Range Rover miał bowiem bardzo skomplikowaną instalację elektryczną i znaczną liczbę sterowników. Co gorsza, po zapięciu cęgów prądowych okazało się, że pobór prądu raz był, a raz nie, co już całkiem komplikowało diagnostykę.

Młody, zdolny elektromechanik wziął się jednak na ambit i po kilku godzinach żmudnej pracy znalazł prądowego skrytożercę. Okazała się nim tylna wycieraczka. Awaria została szybko usunięta i teraz wszystko działało już bez zarzutu.

Następnego dnia pani Ewa przyjechała po samochód i wielce zadowolona odjechała, obiecując szefowi warsztatu, że od tej pory będzie serwisować samochód wyłącznie u niego.

 Znów nie zapala

Szef nie przypuszczał, że pani Ewa spełni swą obietnicę już dwa tygodnie później. Któregoś popołudnia w warsztacie zadzwonił telefon. Okazało się, że chimeryczny pojazd znów zaniemógł. Stoi na parkingu przed supermarketem i nie daje się uruchomić.

Warsztatowa grupa szybkiego reagowania udała się na miejsce. Okazało się, że tym razem przyczyną problemów nie jest wcale brak prądu. Rozrusznik kręcił jak wściekły, jednak silnik nie zapalał. Na tablicy wskaźników ponownie pojawił się komunikat o nieautoryzowanej próbie uruchomienia samochodu. Nie było rady, trzeba było ściągnąć auto do warsztatu.

Następnego dnia mechanicy wyszli na warsztatowy parking, by wepchnąć Range Rovera na stanowisko. Wtedy nieoczekiwanie samochód bez najmniejszego problemu zapalił, jakby chciał zaśmiać się mechanikom w twarz. Wszystkie kolejne próby uruchomienia również wypadły pomyślnie. Nie pozostało nic innego, jak zadzwonić do klientki i poprosić ją o odbiór auta.

Równo dwa tygodni później, cała sytuacja powtórzyła się niczym w filmie „Dzień świstaka”, którego główny bohater wpadł w pętlę czasu. Ponownie zadzwonił telefon – Range Rower znów stał w tym samym miejscu na parkingu przed supermarketem. Na miejsce jeszcze raz wyjechała warsztatowa delegacja, auto ściągnięto tak jak poprzednim razem do serwisu, a po kilku godzinach złośliwy pojazd zapalił, robiąc wszystkich w balona, bo przecież do warsztatu przyjechał na grzbiecie lawety.

 Cenna rada

Szef serwisu był racjonalistą i kategorycznie odrzucał teorię, którą przedstawił jeden z mechaników. Uważał on otóż, że w luksusowym aucie brytyjskiej marki zalągł się demon, tak więc bardziej stosownym sprzętem od testera diagnostycznego byłoby w tej sytuacji kropidło i woda święcona.

Bzdura, koledzy! – zawołał dziarsko szef. – Demony mogą się zalęgnąć wyłącznie w naszych głowach. Jednak my, ludzie techniki, nie powinniśmy tym miazmatom ulegać! Sprawa da się z pewnością wytłumaczyć naukowo – wygłosił płomienną tyradę, po czym poszedł zrobić sobie kawę.

Siedząc nad filiżanką, szef pogrążył się w rozmyślaniach. Mechanicy zerkali co i raz na zadumanego pryncypała, zastanawiając się, czy rozwikła zagadkę trapiących Range Rovera przypadłości.

Jakoż pół godziny później zwołał mechaników i podzielił się z nimi swoimi spostrzeżeniami. Powiedział, że z podobną sprawą miał już kiedyś do czynienia, tyle że wówczas samochód był ściągany z parkingu przed jednym z kantorów wymiany walut. Teoria szefa, choć była dość oryginalna, to jednak tłumaczyła przyczyny dziwnej awarii.

Tak więc panią Ewę zaproszono do warsztatu po odbiór auta. Wyjaśniono jej, dlaczego Range Rover dostawał kota i zalecono postępowanie, które miało podobnym przypadkom w przyszłości zapobiec. Rada okazała się znakomita. Samochód przestał mieć narowy i warsztacie pojawiał się już wyłącznie w związku z rutynową obsługą eksploatacyjną.

RR 2

Pora zdradzić tajemnicę Range Rovera. Otóż szef warsztatu odgadł, że przyczyną kłopotów z uruchamianiem samochodu na parkingu przed supermarketem są jakieś bliżej niezidentyfikowane urządzenia emitujące fale radiowe, które zakłócają pracę immobilizera. Z podobnym przypadkiem warsztat miał już kiedyś do czynienia, tyle że wówczas chodziło o kantor wymiany walut, uzbrojony w system alarmowy.Klientce poradzono, by parkowała samochód po drugiej stronie supermarketu. Od tej pory jakiekolwiek problemy ustały.

Wojciech Słojewski
Woca
r

Zostaw Komentarz