Diabeł tkwi w szczegółach

14 mar 2017

Przy każdej, nawet banalnej naprawie, należy zwracać uwagę na najdrobniejsze szczegóły. Inaczej ucierpieć może nie tylko reputacja warsztatu, ale i kieszeń jego właściciela.

Godny najlepszej pamięci inżynier Edward Murphy (autor słynnych praw, od jego nazwiska, zwanych prawami Murphy’ego) nauczał, że przyczyną niepowodzeń w technice są rzeczy najmniej o to podejrzane. Opisane tutaj dwie awarie, powtarzające się pomimo licznych prób naprawy, łączy jeden banalny powód.

Opowieść o cieknącej przekładni automatycznej

Leciałem właśnie do Poznania, aż tu nagle ziuu… i stanąłem – tak swą nagle przerwaną podróż, i to korzystając z wzorca prozy wielkiego mistrza Mirona Białoszewskiego, opisał klient autoryzowanego serwisu, który parę dni wcześniej odebrał auto po wymianie automatycznej skrzyni biegów. Powód tej wymiany był jednoznaczny, potwierdzony zresztą pozytywną decyzją likwidatora szkód z firmy ubezpieczeniowej, która za naprawę płaciła. Otóż parę tygodni wcześniej klient jadąc nocą nie zauważył, że na drodze leży spory przedmiot, i najechał nań. W wyniku tego w automatycznej skrzyni biegów wycięta została dziura o kształcie pasującym do siłownika hamulcowego zgubionego zapewne przez jakiś samochód ciężarowy albo naczepę.

Autoryzowany serwis sprowadził odpowiednią skrzynię wraz ze sprzęgłem hydrokinetycznym, o bańce właściwego oleju nie zapominając. Doświadczenie w wymianach skrzyń automatycznych mechanicy mieli znaczne, bo dokonywali już wcześniej rozmaitych napraw przekładni tego typu. Uszkodzoną skrzynię raz-dwa więc zastąpili nową, oleju nalali, zgodnie z fabryczną procedurą przeprowadzili adaptację komputerem serwisowym. Po wystawieniu faktury „na ubezpieczalnię” samochód został wydany klientowi.

Gdy auto powtórnie zawitało do serwisu, duch Białoszewskiego zaczął towarzyszyć zespołowi mechaników oglądających samochód na podnośniku. Świadczyły o tym padające z ich ust spostrzeżenia w rodzaju: – Co ci… (tu obelżywe określenie osób z obywatelstwem niemieckim) robio ? (zapis oryginalnej wypowiedzi). Uzupełniane były one pełnym niedowierzania pytaniem: – Nowa skrzynia i tak szybko się zatarła?

Ponieważ faktycznie się zatarła, jako najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie tego przyjęto, że do serwisu na wymianę zawsze dawane są skrzynie po regeneracji, więc ten egzemplarz widać został źle zreanimowany i dlatego tak szybko się popsuł. Zamówiono zatem następną skrzynię i napisano reklamację, na tę świeżo zatartą. Reklamacja przeszła gładko, ponieważ w fabryce nikt jej merytorycznie nie sprawdzał. Komputer, który kiedyś wyrzucił inżyniera Karwowskiego (bohatera telewizyjnego serialu „Czterdziestolatek”), za pierwszym razem potraktował krótki żywot przekładni jako rzecz normalną.

Jak łatwo się domyślić, po wymianie drugiej skrzyni samochód też powrócił do serwisu, lecz – i to był już postęp – samodzielnie, a nie na lawecie. Odbyło się to wprawdzie skokami (tryb awaryjny) i stylem ślimaka (bo znaczył olejem swój ślad), ale jednak o własnych siłach.

Tym razem całokształt sprawy, zgodnie z psychologiczną prawidłowością eliminacji ze świadomości zbiorowej niewygodnych faktów, został zinterpretowany następująco: skrzynie się zacierają, bo wycieka z nich olej, a czemu wycieka, to niech fabryka ustali sobie sama, warsztat ma przecież gwarancję producenta. Zdemontowana skrzynia wraz z formularzem reklamacyjnym została zatem odesłana do ojczyzny Carla Benza i Gottlieba Daimlera, zaś właściciel samochodu do domu.

Tym razem komputer wyrzucił, czy raczej podrzucił człowiekowi sprawę, ponieważ stwierdził, że usterka się powtarza, więc coś jest nie tak. Zupełnie przypadkowo – i na nieszczęście dla serwisu – reklamacją zajął się inżynier, który znał się na skrzyniach automatycznych. I to znał się dobrze. Czerwoną strzałką na rysunku przekładni, dopiętym do protokołu reklamacyjnego, wskazał przyczynę wycieku oleju i jednoznacznie stwierdził winę mechaników, bo „nieprawidłowo przeprowadzony został montaż skrzyni na silniku”. Na otarcie łez serwisowi zaproponowano odkupienie zepsutej skrzyni, gdyż choć uległa uszkodzeniu nadawała się jeszcze do regeneracji. Ale fakt ten stanowił bardzo małą chusteczkę na bardzo duże łzy.

Nauka, zdobyta za niemałe pieniądze, nie poszła w las. Następna zamontowana skrzynia została „objeżdżona” przed wydaniem samochodu klientowi. I całe szczęście, bo też pociekła, ale w domu, jak to się mówi. Udało się nawet ustalić, że olej wypływał na skutek wytarcia ślizgowego uszczelnienia (dławicy) w obudowie pompy oleju. Jako że uszczelnienie nie występowało jako część zamienna, założono nową pompę i kontynuowano badania, bez szyderstwa można powiedzieć, naukowe.

Wymiana jednej, a następnie drugiej pompy, pomogła tak jak wcześniejsze wymiany skrzyni, czyli na krótko. Szczerze mówiąc, gdyby dawać gwarancję, to nie na więcej niż 50 kilometrów. Testy były zatem kontynuowane, przy czym dzięki słynnej na całym świecie polskiej zaradności udało się namierzyć sprzedawcę teoretycznie niewymiennych uszczelnień ślizgowych i w ten sposób znacznie zredukować koszty badań.

Ponieważ nowe uszczelnienia wystarczały na równie krótko jak nowe skrzynie i nowe pompy, w końcu ktoś, chyba młody mechanik, zaproponował, aby zacząć wszystko od początku i odegrać dramę, czyli sztukę teatralną pod roboczym tytułem „Wymiana automatycznej skrzyni biegów”. Starsi koledzy odnieśli się do pomysłu z rezerwą, może dlatego, iż w teatrze szczególnie często nie bywali, a może z powodu, że akurat ten repertuar nie przypadł im do gustu. I nie wiadomo, jak spór ten by się zakończył, gdyby nie wkroczyli właściciele serwisu, informując personel, że są za, „bo tę… (tu padł mało elegancki przymiotnik na literę p) skrzynię trzeba skończyć i… (tu znów użyte zostało słowo, które nie bardzo godzi się cytować)”.

Podczas przedstawienia przedarło się do świadomości zgromadzonej załogi, że doradca zamawiający części wyszukuje je z niemieckojęzycznej dokumentacji „po obrazkach”, albowiem jego praktyczna znajomość mowy Goethego i Schillera kończy się na zasłyszanej w kultowym serialu o czołgu i psie komendzie „Hände hoch!”. Poszedłszy tym tropem uzupełniono scenografię odgrywanej dramy stosowną fiszką z numerami katalogowymi części do układu napędowego. Okazało się wtedy, że…

Historia sprzęgła zwykłego, które nie dawało o sobie zapomnieć

Jakiś czas później zdarzyła się niejako podobna sytuacja. Pani, o wdzięku nieodżałowanej Hanki Bielickiej, w wyniku działań nieubłaganych praw przyrody pożegnała na zawsze swojego męża i mając wreszcie nieskrępowany dostęp (mąż był znanym w okolicy sknerą) do rodzinnej gotówki, kupiła sobie samochód nieduży, ale zacnej marki. Nowiutkie autko cieszyło panią jednak krótko, ponieważ po przejechaniu kilkuset kilometrów coś w trakcie zmiany biegów chrupnęło, na skutek czego doszło do modyfikacji przedwojennego „ja mu w gaz, a on zgasł” na wersję „ona mu w gaz, a on wskazówkę obrotomierza na czerwone pole”. Wersja tym bardziej adekwatna do sytuacji, że sympatyczna wdowa miała już problemy ze słuchem i przeraźliwego wycia silnika kręcącego się 5500 obr/min nie słyszała, zauważyła jedynie dziwne zachowanie wskazówki obrotomierza. Nawet do zlecenia naprawy podyktowała: „nie jedzie, a pokazuje na czerwono”.

Diabel tkwi 4Mechanicy autoryzowanego serwisu bez rozbiórki auta szybciutko stwierdzili brak przeniesienia momentu napędowego od silnika do skrzyni biegów. Po rozbiórce ustalili, że spowodowane to zostało rozłączeniem się piasty tarczy sprzęgłowej od reszty tej części. Nity łączące były trochę podcięte, a trochę wyrwane. Awaria tarczy sprzęgłowej w praktyce serwisowej nie jest jakąś rzadkością, nową tarczę pobrało się więc z magazynu, wymieniło, wyjechało się z hali i pani samochód wydało.

I tu okazało się, że rutyna, co niejednego już zgubiła, także tym razem stała się przyczyną kłopotów. Oto niedługo było czekać, jak do niedawno reperowanego samochodu zawezwany został dwudziestoczterogodzinny serwis, bowiem limuzynka znowu się popsuła, choć tym razem trochę inaczej. Wprawdzie znowu było słychać charakterystyczne „chrup” przy zmianie biegu, lecz wskazówka obrotomierza nie poszła na czerwone pole. Wręcz przeciwnie, gdy samochód zahamował, to silnik zgasł. Dał się wprawdzie ponownie uruchomić i pracował zupełnie prawidłowo, ale nie można było wrzucić żadnego biegu! Tym razem nastąpiło stałe połączenie pomiędzy silnikiem a wałkiem wejściowym skrzyni biegów, czyli zjawisko dokładnie odwrotne niż poprzednio – stwierdzili mechanicy przed rozbiórką auta.

Po rozbiórce zasób ich wiedzy się powiększył. Już na pierwszy rzut oka widać było, że uszkodzenie polega na wycięciu okrągłego wyżłobienia w tzw. słoneczku, czyli sprężynie talerzowej. Gdy głębokość rowka przekroczyła połowę grubości blachy, z której wykonane było „słoneczko”, naciśnięcie na pedał sprzęgła powodowało, że łożysko wyciskowe zagłębiało się w zmasakrowane listki sprężyny talerzowej, nie powodując jej zadziałania. Tym samym nie następowało rozłączenie sprzęgła.

Zmiana objawów chorobowych nie zmieniła terapii stosowanej przez serwis. Mechanicy najwyraźniej byli wyznawcami szkoły, że co pękło, to się wymienia, a co dalej, to się zobaczy. No i się zobaczyło. Podejrzewając niewspółosiowość, ale na wszelki wypadek nie mierząc jej, skierowano na zmarnowanie pokaźną liczbę tarcz, sprzęgieł, a nawet wał korbowy i koło zamachowe wraz z kompletem łożysk. W sumie historia napraw limuzynki zawierała kilka, choć niewiele mniej niż dziesięć, zgłoszeń. Część było na „niejechanie” i czerwone pole obrotomierza, część na zgaśniecie przy hamowaniu i „niemożenie” włączenia jakiegokolwiek biegu.

Koniec końców wesoła wdówka straciła cierpliwość i przybyła do pana sprzedawcy samochodu, kładąc mu na biurku papier napisany przez jej wieloletniego wielbiciela, który przy ostatnim mężu pomógł jej w sprawie spadkowej, a z poprzednim skutecznie, i co najważniejsze korzystnie, rozwiódł. Zarysowana w tym piśmie perspektywa zwrotu pieniędzy i przyjęcia coraz mniej chodliwego auta najpierw zmroziła, po czym zdopingowała do działania zmuszonych do zaangażowania się ten „projekt” menedżerów. Po wielogodzinnej „burzy mózgów”, gdy sekretarkom już ręce mdlały od podawania kolejnych kaw, ustalono – trzeba coś zrobić!…

Podpowiedź dla lubiących zagadki

Na wstępie zostało wspomniane, że obie opisane tu awarie, łączy jeden banalny powód. To ważna podpowiedź dla osób, które nim przeczytają zakończenie teksu, chcą samodzielnie rozwikłać zagadkę co w jednym i drugim przypadku było przyczyną powtarzających się problemów.

Diabel tkwi 9a

Jak zapewne domyśliło się wiele osób lubiących takie zagadki, powodem wielokrotnych i nieskutecznych prób naprawy cieknącej automatycznej skrzyni biegów i regularnie psującego się sprzęgła było niewłaściwe, tzn. bez zachowania osiowości, zmontowanie zespołu napędowego silnik-skrzynia biegów.

Na rysunkach 1. i 2. przestawiamy sposoby służące temu, by silnik i skrzynia biegów znalazły się względem siebie we właściwej pozycji. Rozwiązanie z rysunku 1, już historyczne, polega na zastosowaniu toczonego zamka. W tym z rysunku 2, jak najbardziej współczesnym, wykorzystywane są natomiast tulejki stalowe – wkładane w otwory nawiercone na samym początku procesu obróbki kadłuba silnika i stanowiące bazę do tejże obróbki.

2 1









Bez tulejek, a w obu opisanych przypadkach mechanicy zapominali o ich użyciu, skrzynię z silnikiem daje się bez większego problemu „skręcić”, tyle że nie ma wtedy jakiejkolwiek gwarancji, iż osie wału korbowego i wału sprzęgłowego będą się pokrywać. Ba, można mieć nawet pewność, że z powodu braku elementów centrujących i spowodowanego tym luzu dojdzie do niewspółosiowości, przez co ruch wału i wałka będzie, nazwijmy to, ekscentryczny (powstawanie tego zjawiska pokazuje rysunek 3).3

Tak też stało się w opisywanych przypadkach, przez co w jednym następowało jednostronne wycieranie się uszczelnienia dławicowego w pompie skrzyni automatycznej, zaś w drugim – niszczenie sprężyny talerzowej i tarczy sprzęgłowej.

Stanisław Trela

 

 

2 komentarze

Zostaw Komentarz