Florian odkrywca

11 sty 2017

Bywają w samochodzie usterki, które uporczywie powtarzają się z powodu wpływu tzw. czynnika ludzkiego. Działającego w dodatku w złej wierze.

Bohaterem tej historii, w której istotna rolę odegra także zjawisko podciągania kapilarnego, czyli podciągania wody przez materiały porowate, w których znajdują się cieniutkie kanaliki, zwane kapilarnymi (w niektórych ścianach murowanych woda może w ten sposób dotrzeć nawet na wysokość kilku metrów) jest pan Florian, człowiek interesu.Swego czasu, wyczuwszy wiatr dziejów, porzucił on tokarkę, przy której spędził ładnych parę lat, i „wszedł“ w węgiel, nawozy, pasze i palety. Mówiąc dokładniej, sprowadzało się to do tego, by kupić czegoś dużo i tanio, a sprzedać po trochu i drogo. Czasownik „kupić” w pragmatyce florianowej oznaczał przy tym zamówić i przewieść do swojego magazynu. Zapłacić też, czemu nie, ale znacznie później i tylko za pierwszych kilka dostaw.

Pozycja zobowiązuje

Rosnąca szybko pozycja pana Floriana w lokalnym establishmencie wymagała zaopatrzenia się w drogą limuzynę. Wszak na podstawie tego, w czym cię widza, oceniają, jak ci idą interesy.

Limuzynę Florian kupił we własnej semantyce „kupowania”, to znaczy wziął w leasing. Piękne i nowe auto, ucharakteryzowane już w fabryce na pojazd terenowy, spisywało się nieźle. Ograniczona, ale jednak „terenowość” pozwalała zadać fasonu, więc niekiedy Florian zamiast czekać na skrzyżowaniu pod czerwonym światłem w sznurze zwykłych aut, przejeżdżał przez trawnik, by skręcić w prawo.

Scenariusz z mankamentem

Pomimo szerokiej dywersyfikacji prowadzonych interesów, Florian nie uchronił się od zapoznania się z pojęciem cashflow. Oto bowiem niektórzy klienci nękali Floriana jego własną bronią, czyli mu nie płacili. A im gorzej szły interesy, tym bardziej Florianowi doskwierały raty leasingowe. Wpadł więc na pomysł, by limuzynę zareklamować jako niesprawną, bo, jak to sobie wydumał, będzie mógł ja zwrócić sprzedawcy i płacenia rat zaprzestać. Scenariusz ten, tak jak większości polskich filmu akcji, był do bani, gdyż nawet gdyby dał się zrealizować do etapu zwrócenia samochodu, nie rozwiązałby florianowego problemu. A to dlatego, że zgodnie ze sprytnie sformułowanymi zapisami umowy leasingowej bohater tej opowieści dostałby następną, identyczną limuzynę. Niemniej Florian przystąpił do realizacji swego planu, bo umowy nie doczytał.

Deszcz i drzwi

Amunicji do ostrzeliwania działu reklamacji producenta limuzyny dostarczyło naszemu biznesmenowi pewne zabawne w sumie wydarzenie. Oto w ramach ekspansji terytorialnej swojego projektu Florian postanowił zaopatrywać się, bodaj w miał węglowy, nie w polskich kopalniach, bo był w nich za niezapłacone rachunki, nomen omen, spalony, lecz na Ukrainie. Nawiązał więc stosowne kontakty i już po paru tygodniach ruszył nad nieodległą granicę, by odebrać ukraińskiego przedstawiciela-łącznika. Gdy wiózł go do swej siedziby, zaczęło padać. Niby nic nadzwyczajnego, ale coś dziwnego zaczęło się wtedy dziać z… drzwiami. Od czasu do czasu rozlegało się przeraźliwe „pip!, piiip!” a na ekranie zestawu wskaźników pojawiał się napis „Door is open!”.

Stres i żenada

Pomocy pod numerem 0800-coś tam-coś tam Florian nie uzyskał. Pracujący na „hotlajnie” sympatyczny student Nauk Upolitycznionych i Ochrony Bezpieczeństwa Narodowego – zatrudniony w ramach projektu redukcji kosztów tanio i czasowo – na podstawie burknięcia Floriana „mam pięćsetkę dpi” nie umiał się nawet zorientować, czy jego rozmówca jedzie tirem, autobusem czy też samochodem osobowym produkcji swojego czasowego pracodawcy. Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak poświadczyć, że student-doradca i jego interlokutor ustalili wspólnie, że w rzeczy samej coś jest z którymiś drzwiami. Do tego pomysł studenta – otworzyć i trzasnąć wszystkimi przynosił skutek, choć tylko krótkotrwały. Parę kilometrów panował spokój, potem jednak ponownie rozlegało się „pip, piip” i pojawiał się głupi napis o drzwiach. Znów więc trzeba było wysiadać, otwierać pięcioro drzwi i nimi trzaskać.

Słowem nie tylko stres, ale i żenada, bo nie zapominajmy o łączniku z Ukrainy wziętym z granicy, który jako człowiek światowy nie krył bezgranicznego zdziwienia, że komunikaty radiowe o sytuacji na drodze (tak zinterpretował dźwięki i towarzyszący im napis) wyłącza się, czyli kasuje, otwieraniem i zmykaniem drzwi. Żiguli, jak stwierdził, jest lepsze, bo radio można wyłączyć gałką.

Kolejne odkrycie

Następnego dnia wzburzony Florian udał się do autoryzowanego serwisu, ale nie rano, bo po nocnych rozmowach biznesowych należało choć trochę podtrzeźwieć. W serwisie orzekli, że nic nie znaleźli. Na tę informację Florian był bliski zastosowania antycznego patentu, to znaczy chciał zabić posłańca przynoszącego złe wieści. Ostatecznie jednak  przemówił do doradcy serwisowego: – Co ty mi tu, k… a, p… sz!

florian-odkrywca-3Po opuszczeniu autoryzowanego serwisu, za radą adwokata, biznesmen napisał paszkwil do producenta limuzyny. W oczekiwaniu na odpowiedź doświadczył następnego interesującego zjawiska. Myjąc otóż samochód swoim asystentem – kiedyś zwanym  parobkiem – zaobserwował dziwne zjawisko. Jak asystent za bardzo przyłożył się myjką do tylnych prawych drzwi, to się włączał alarm. Florian przytomnie skojarzył, że ma swego usterkowego Gralla.

Grunt to procedura

Tym razem serwis autoryzowany, ale już inny, został rzucony na kolana. Florian kazał sobie bowiem sprawdzić, czy alarm się przypadkiem samoczynnie nie załącza, bo sąsiedzi narzekają. I faktycznie w pamięci alarmu były stosowne zapisy. W pełni otwarty na potrzeby klienta serwis wykonał przy okazji całościowy test komputerowy i wykrył jeszcze inne błędy. Niektóre bez większego znaczenia, ale ten z układu zamka centralnego, opisany jako nieprawidłowy sygnał z podwójnego czujnika krańcowego, związek miał i z deszczowym „pip, piip” i z włączaniem alarmu za pomocą strumienia wody z wysokociśnieniowej myjki.

Zebrawszy do kupy wszystkie fakty związane z wrażliwością na wodę limuzyny swej, Florian opracował specjalną procedurę zgłaszania reklamacji. Polegała ona na tym, że bez słowa odbierał sprawny w rozumieniu serwisu samochód. Sprawny, czyli z wykasowanymi w sterownikach błędami, a przy okazji umyty z zewnątrz, odkurzony w środku i z uzupełnionym zbiorniczkiem spryskiwacza. Następnie udawał się na plac, gdzie parkowały jego ciężarówki (też leasing, też problemy z ratami, też stale zepsute i reklamowane, przy okazji kilkaset tysięcy kilometrów przebiegu). Tamże stał już gotów do boju parobek z myjką. Kiedy Florian podjeżdżał do niego, limuzyna otrzymywała w tylne prawe drzwi wodne strzały powitalne. Jeden stanowczo nie wystarczał, ale trzy do pięciu w zupełności. Rozlegało się „pip, piip”, przez co w trakcie kolejnej wizyty w serwisie komputer wyczytywał błąd w sterowniku centralnego zamka. Do tego po wyłączeniu silnika i zamknięciu auta pilotem chłopak myjkowy lał wodę, aż się alarm włączył co sprawiało, że fakt tegoż włączenia bez udziału wyłącznika drzwiowego dawał się potwierdzać przy użyciu komputera.

Niektórym los sprzyja

Zgłoszony paszkwilem i potwierdzony pierwszą pozycją na reklamacyjnej liście przebojów przypadek Floriana został, choć bez specjalnego przekonania, wytypowany przez przedstawicielstwo producenta limuzyny do sprawdzenia na miejscu. Tyle napraw (17 wizyt na alarm i 5 na inne rzeczy) i auto dalej nawala? Raczej wymiana jest potrzebna.

Wizytującemu pojazd specjaliście od spraw trudnych los przyszedł jednak z pomocą, gdyż na placu egzekucyjnym, gdzie odbywał się wodny pręgierz, napotkał myjkowego. A chłopak rozeźlony skąpstwem chlebodawcy, zobaczywszy kogoś ważnego (co wniósł z czystego ubrania i krawata), w dodatku z Warszawy (co ustalił z tablicy rejestracyjnej samochodu służbowego), zakapował Floriana „po całości”.

Wiedza to potęga, zabrano zatem samochód „na serwis”, gdzie zniechęceni mechanicy zdemontowali poszycie drzwi tylnych prawych.florian-odkrywca-4

Woda w złączu

Znajdująca się tamże wiązka elektryczna dowodziła, że wodociąg Floriana dostarcza stanowczo zbyt twardej wody. Mineralnego osadu było bowiem na przewodach co niemiara, jak w używanym od dziesięciu lat czajniku. W połączeniu z fabrycznym przebiegiem wiązki i fundamentalnym zjawiskiem przyrodniczym wspomnianym na wstępie powodowało to, że każda kropelka, co się poprzez styk uszczelki szyby z rama drzwi dostała do wewnątrz, wsiąkała w osad znajdujący się na kablach niczym w gąbkę, po czym była transportowana – siłami grawitacji oraz kapilarnością – prosto do złącza, w którym ze sterownikami zamka i alarmu łączyły się liczne przewody, te od switcha rozpoznającego pozycję drzwi również. W rezultacie dochodziło do zwarcia pary przewodów, co było interpretowane przez układ nadzorujący zamknięcie drzwi jako ich otwarcie i wyzwalało, przy prędkości samochodu większej niż 5 km/h, generowanie ostrzeżenia „pip, piip” z napisem. Ciekawe, jak Florian wpadł, że system ostrzegawczy jest uruchamiany dopiero po przekroczeniu tej prędkości? Może intuicja?

Dla odmiany zwarcie wilgocią innych dwóch kabli podczas postoju prawidłowo zamkniętego samochodu skutkowało wyzwalaniem alarmu. Sterownik interpretował, że drzwi zostały otworzone, pomimo że były zaryglowane – zatem przemoc i włamanie, czyli alarm potrzebny.

Wirtualny zwis i bulwa

florian-2Wstępem do naprawy o charakterze ostatecznym było rozmontowanie skorodowanego złącza drzwiowego, wymycie go oraz wymiana pinów. Z niewłaściwym przebiegiem wiązki (patrz rysunek) niewiele dało się zrobić, ponieważ potrzebny byłby tu zwis, czyli opuszczenie w dół kawałka przed złączem, a to wymagałoby pracochłonnego przedłużania przewodów. Zastosowano zatem zwis wirtualny poprzez doplecenie do wiązki kawałka włókniny używanej w krawiectwie miarowym. Jednocześnie, by opanować zjawisko kapilarności, na wiązce tuż przed złączem, wykonana została z masy silikonowej piękna bulwa (rysunek). Usprawnione w ten sposób auto, po wykasowaniu w sterownikach błędów, zostało Florianowi odwiezione. Przyjął je, ale tylko do sprawdzenia, jak się zastrzegł. Nietrudno się domyślić, że przystąpił do tego niezwłocznie, rozpoczynając egzekucję myjką wysokociśnieniowa. Po kilkudziesięciu minutach jednak odpuścił, no bo jak długo można jeździć wokół chłopaka, który polewa auto wodą z myjki? W końcu pracownicy coś sobie niewłaściwego o szefie pomyślą.

Stanisław Trela

Zostaw Komentarz