Oskarżona pompa
Zanim zdecydujemy się wymontować i posłać na szmelc jakąś podejrzaną część, powinniśmy mieć całkowitą pewność, że skazany jest winny. W przeciwnym razie narażamy klienta na niepotrzebne koszty, a samych siebie na ryzyko utraty zaufania.
Samochód to nie wino ani skrzypce, z upływem lat nie nabiera dodatkowych walorów, a wręcz przeciwnie, staje się coraz mniej wartą kupą rdzy i problemów. Wytwarza podczas jazdy coraz więcej dźwięków, których źródło jest na ogół trudne do ustalenia – w środku coś skrzypi, spod spodu stuka, a czasem coś jęczy już całkiem nie wiadomo skąd. Przede wszystkim zaś leciwy samochód trapią coraz częstsze i coraz bardziej irytujące usterki, które skłaniają właściciela do podjęcia decyzji, że nadeszła właśnie wiekopomna chwila, w której auta należy się jakoś pozbyć.
Takie właśnie refleksje towarzyszyły pani Monice, właścicielce sędziwego Nissana Almery w drodze do niezależnego, ale dobrze wyposażonego warsztatu. Jej zły nastrój można było łatwo wytłumaczyć faktem, że wspomniana Almera jechała wleczona na sznurku. Pani Monika takich ćwiczeń szczerze nie znosiła, bowiem jazda na holu z ciężko obracającą się kierownicą i twardym pedałem hamulca przyprawiała ją o palpitacje serca.
Na początku był hałas
Wszystko zaczęło się od hałasu, który rozlegał się podczas hamowania. Pani Monika roztropnie uznała, że należy to zjawisko zbadać w warsztacie i umówiła się na wizytę. Nie dotarła jednak na nią, ponieważ samochód po drodze zgasł i nie dał się ponownie uruchomić.
Do niezależnego, ale dobrze wyposażonego warsztatu, pełniącego w naszym cyklu rolę sceny, na której rozgrywają się diagnostyczne historie, było za daleko, by ciągnąć tam auto na sznurku, zwłaszcza że w roli holownika wystąpił samochód kolegi pani Moniki, który wyglądał (samochód, nie kolega) jakby sam miał zamiar za chwilę się rozpaść. Tak więc właścicielka Almery wybrała się po pomoc do najbliższego warsztatu, jaki był w okolicy.
Tamtejszy mechanik coś tam posprawdzał, a następnie orzekł, że najprawdopodobniej winny jest czujnik obrotów wału korbowego. Pani Monika zleciła więc wymianę tego elementu. Po naprawie samochód zapalił i wyjechał z warsztatu o własnych siłach, by kilka kilometrów dalej znów zgasnąć bez dania racji.
Sytuacja, w której siedzi się w niesprawnym samochodzie stojącym na poboczu z włączonymi światłami awaryjnymi rodzi frustrację. Pani Anna wściekła na cały świat zadzwoniła więc najpierw do męża, któremu powiedziała o kolejnej awarii i podzieliła się poglądem na temat konieczności kupienia nowego samochodu, broń Boże nie używanego, a następnie pogrążyła się w ponurej zadumie w oczekiwaniu na wezwanego na miejsce męża. Po dwudziestu minutach, trochę z nudów, jeszcze raz przekręciła kluczyk, a stary diesel zakasłał i niespodziewanie zapalił. Uradowana właścicielka ponownie zadzwoniła do męża, by odwołać akcję, a następnie ruszyła w dalszą drogę do niezależnego, lecz dobrze wyposażonego warsztatu. Jechała co prawda z duszą na ramieniu, ale bez tak wielkiego stresu, jaki towarzyszył jej podczas holowania.
Stara Almera jakoś dotoczyła się na miejsce. Pani Anna z ulgą wysiadła i udała się do recepcji, gdzie zdała szczegółową relację szefowi warsztatu, który przyjął zlecenie i obiecał zająć się Nissanem tak szybko, jak to tylko możliwe.
Poszlaki wskazują pompę
Almera trafiła na stanowisko, a mechanik rozpoczął czynności diagnostyczne. Pierwsze podejrzenia dotyczyły pompy wtryskowej VP44, jednak ostateczną diagnozę można było postawić po wymontowaniu części i sprawdzeniu jej na stole probierczym w specjalistycznym zakładzie. Regeneracja pompy wiązałaby się jednak ze sporym wydatkiem, mało akceptowalnym, jeśli weźmie się pod uwagę rynkową wartość samochodu.
Test komputerowy jednak potwierdzał podejrzenia mechanika. Odczytano bowiem następujące błędy: sterownik pompy – uszkodzony, uszkodzenie linii CAN – przerwa/zwarcie. Szef warsztatu uznawał jednak wymontowanie pompy za ostateczność i dlatego poprosił jeszcze o opinię elektromechanika Grzegorza, który wiedzę fachową łączył z niezwykłą intuicją, co w wielu trudniejszych przypadkach diagnostycznych decydowało o powodzeniu.
Grzegorz dokładnie przejrzał dokumentację i schematy elektryczne, coś tam przy tym mrucząc pod nosem, a następnie postanowił sprawdzić sygnały wchodzące do sterownika pompy i dopiero po tej weryfikacji, uzyskując uprzednio pewność, że element jest uszkodzony, skazać pompę na wymontowanie.
Nagły zwrot w śledztwie
Rozpiął zatem wtyczki sterownika i wykonał pomiar. O dziwo wartości okazały się prawidłowe, jednak po złożeniu wtyczki próba uruchomienia silnika spełzła na niczym.
Podczas badań wartości rzeczywistych prędkość obrotowa silnika była właściwa, jednak prędkość obrotowa wałka pompy wynosiła zero. Wszystkie zatem znaki na niebie i ziemi mówiły: pompę wtryskową należy wymontować i posłać do specjalistycznego serwisu.
Wtem, elektromechanika Grzegorza coś tknęło. – Jeszcze jedną rzecz bym jednak sprawdził – obwieścił obserwującym jego wysiłki kolegom, którzy z ciekawością pochylili się nad manipulującym w komorze silnika Grzegorzem.
Elektromechanik sprawdził jeszcze raz sygnały we wtyczce sterownika pompy, ale tym razem zrobił to pod obciążeniem, a wówczas okazało się, że napięcie zasilające spada do kilku woltów. Tak oto w śledztwie nastąpił niespodziewany zwrot.
Pompie wtryskowej dano zatem święty spokój i skupiono się na kwestiach stricte elektrycznych. Oczywiście Grzegorz znalazł z czasem przyczynę awarii, która z jednej strony zdumiała, a z drugiej ucieszyła właścicielkę auta. Pani Monice spadł kamień z serca. Inkryminowana pompa okazała się niewinna, a tym samym udało się uniknąć drogiej naprawy.
Okazało się, że powodem problemów jest zamontowane przed laty odcięcie zapłonu, o którym obecna właścicielka samochodu nawet nie wiedziała. Zaśniedziałe połączenia i korozja powodowały spadki napięcia i kłopoty z zapalaniem. Po naprawie wiązki elektrycznej auto zaczęło zapalać bez problemu.
Wojciech Słojewski, Wocar