Skąd te piski?

30 lis 2016

Istnieje pewien margines awarii praktycznie niedostępnych poznaniu przyrodniczemu, czyli usterek niediagnozowalnych. Tym samym i nieusuwalnych skutecznie, gdyż zgodnie z teorią – naprawa bez ustalenia, co było przyczyną niesprawności, jest zawsze niepewna.

Bohaterką tego odcinka naszego cyklu o uporczywych usterkach jest limuzyna (dodajmy od razu – tzw. dobrej marki) o terenowym jednak cokolwiek charakterze, a to z powodu napędu na wszystkie koła (z wyjątkiem zapasowego) oraz rur biegnących wokół nadwozia. „Fi”, czyli średnica owych rur, wynosiła ok. 6 cm, przy czym, aby było pięknie, ale jednak tanio, rury te były „ze szwem”. Tak sprytnie wszakże je powyginano, że szew szedł stale od strony nadwozia, a więc nie widać było, jak korozja wszczęta z tego szwu zżerała chromowe pokrycie.

Strategia przeczekania

Tytułowe piski z punktu widzenia Centrali, a dokładniej rzecz biorąc – pracujących w niej specjalistów zajmujących się tzw. obsługą posprzedażną (z angielska „after sales”), początkowo nie wyglądały groźnie. Niska pozycja na usterkowej liście przebojów, koszty naprawy nieduże – wydawało się, że najlepiej będzie przeczekać. Stoicki spokój i cierpliwość w wielu przypadkach pozwalały wszak doczekać do końca gwarancji bez podejmowania radykalnych decyzji, bo to albo właściciel auta do pisków się przyzwyczaił i w końcu machnął na nie ręką, albo komornik pojazd zabrał i jako używany okazyjnie swojemu znajomemu sprzedał, albo całą sprawę zamykał wypadek z epilogiem w postaci szkody całkowitej.

Prośba o zwrot pieniędzy

Niestety, istnieją ludzie, którzy nie ustają w wysiłkach naprawiania świata. Takim właśnie był posiadacz owej piskliwej terenówki. Otóż wystosował on do Centrali pismo, a w nim w zdecydowany sposób wyłożył swoją wolę zwrotu niesprawnego, jego zdaniem, samochodu oraz jednoczesne oczekiwanie otrzymania w zamian swoich sprawnych pieniędzy. Chciał przy tym dostać tyle, ile zapłacił, bez potrącenia utraty wartości pojazdu z tytułu jego prawie rocznego używania.

Argumentacja wyglądała mniej więcej tak: „(…) w serwisach na terenie całej Polski byłem łącznie 38 razy. Za każdym razem zgłaszałem piski pojawiające się podczas jazdy samochodem, zwłaszcza po nierównościach i w dni bardzo gorące. Również w okresie zimowym piski występowały – choć już rzadziej, zazwyczaj po dłuższej jeździe. Podejmowane przez autoryzowane serwisy próby usunięcia usterki nic nie dały, za wyjątkiem porysowania deski rozdzielczej. Z powodu napraw byłem pozbawiony samochodu łącznie przez 94 dni. Wprawdzie zwykle otrzymywałem do dyspozycji pojazd zastępczy, ale niskiej klasy, co uniemożliwiało mi właściwe zaprezentowanie się podczas spotkań biznesowych (…)”. Pismo kończyła groźnie brzmiąca formułka: „Jeżeli moja prośba nie zostanie załatwiona pozytywnie, wystąpię na drogę sądową”.

Próba nr 39

Ten ostatni argument utwierdził „obsługę posprzedażną” w przekonaniu, iż tym razem strategia przeczekania może dać wynik analogiczny do tego, jaki polityka monachijska przyniosła Francji w 1940 roku. Klient otrzymał zatem odpowiedź, standardowo zaczynającą się od słów: „Uprzejmie dziękujemy za przysłane nam pismo, z którym zapoznaliśmy się z uwagą”. Koniec był już mniej standardowy, gdyż brzmiał: „Prosimy o wyrozumiałość i ponowne podstawienie samochodu do autoryzowanego serwisu w [tu nazwa miejscowości w północnej Polsce], gdzie pojazd zostanie przez naszego specjalistę starannie sprawdzony, i w razie potrzeby – naprawiony”.

Klient wyrozumiałość wykazał i samochód podstawił – może za sugestią adwokata, podpowiadającego, że 39. nieskuteczna naprawa z pewnością pomogłaby w uzyskaniu korzystnego wyroku w planowanym procesie sądowym.

Niczym niesmarowane zawiasy

skad-te-piski-1Godzinna jazda diagnostyczna, przeprowadzona w celu stwierdzenia/odrzucenia (niepotrzebne skreślić) pisków, niczego nie wykazała i treści pisma właściciela uterenowionej limuzyny nie potwierdziła. – Pan poczeka, panie Ryśku – rzekł jednak do specjalisty przybyłego z Centrali mechanik Roman, który w serwisie był odpowiedzialny, czy też trwale ukarany, piszczącym przypadkiem. – Jeszcze trochę pojeździmy i zacznie się, zobaczy pan. Powinien był powiedzieć: „usłyszy pan”, ale w gronie tych, co samochody od spodu oglądają, na takie detale nikt nie zwraca uwagi.

I w rzeczy samej, w drugiej godzinie jeżdżenia po miejskich uliczkach – zapiszczało. Z początku nieśmiało i nieregularnie, ale po kilkunastu kolejnych minutach już całkiem wyraźnie. Pisk przypominał dźwięki wydawane przez drzwi mieszkaniowe – swój wiek już mające, a nigdy niesmarowane. Analogia byłaby prawie stuprocentowa, gdyby nie częstotliwość nabrzmiewania i wybrzmiewania dużo większa – tak szybko drzwiami machać by się dało. Poza tym raczej dźwięk nie dobiegał z boku. Miejsca jego powstawania nie dawało się oczywiście określić, odnieść można było wszelako wrażenie, że dobiega gdzieś z przedniej części pojazdu.

Pytania i odpowiedzi

Gdy już zostało definitywnie stwierdzone, że pisk jest bytem obiektywnym, wypadało coś zrobić. Ale co? – Oto jest pytanie! – padł w tym miejscu z ust pana Rysia cytat z „Hamleta”. Panu Romanowi, którego los rzucił do kanału, Szekspir też jednak był nieobcy. Przypomniały mu się zatem wcześniejsze słowa bohatera słynnego dramatu, czyli „być albo nie być?”. Wyczuł on bowiem, że oto zaczyna się ważyć jego, pana Romana, los. I rzeczywiście, po chwili przedstawiciel Centrali poprosił o papiery z „gwarancji”, przejrzał je i zaczął się wypytywać. A że specjalistą był niezłym, pytał celnie i ściemniania nie dopuszczał.

– Po co żeście amortyzatory przednie wymieniali? – pytał więc pan Ryszard, a pan Roman wyjaśniał: – Pamięta pan klienta Malinowskiego cztery lata temu z podobnym autem? Też piszczało i przyszła informacja, żeby amortyzatory wymienić. I pomogło. Myśleliśmy więc, że tym razem też tak będzie. Ale poprawiło się tylko na krótko.

– Ściema – powiedział pan Ryszard z Centrali i kontynuował. – A po jaką [tu padło mało cenzuralne określenie] było obie poduszki pod silnikiem wymieniać?.

– Tak samo, panie Ryśku – brzmiała odpowiedź. – Było kiedyś tak, że jak się dało nowe lagery, to cicho się w aucie robiło. Ale w tej [tu znów mało cenzuralne określenie] nie pomogło i już.

Nieprzekonany pan Ryszard ciągnął dalej: – A ten demontaż wskaźników i całej deski rozdzielczej to po co?. Pan Romek odetchnął z ulgą i pospieszył z odpowiedzią: – A tu to akurat dobrze zrobiliśmy, bo w całej serii z początku produkcji kazaliście wymieniać. Pamięta pan?. Przybysz z Centrali skinął głową, gdyż w istocie dobrze pamiętał, jak kilkadziesiąt aut pojawiło się z reklamacjami i trzeba było organizować akcję ich usprawniania.

Długa lista

Ciąg dalszy nocnej rodaków rozmowy w miejscowym hotelu był już bardziej bezpośredni, bez „panów”. Streszczenie tej szczerej do bólu konwersacji sprowadzałoby się do przedstawienia bardzo długiej listy części podwozia i wyposażenia wnętrza samochodu, które sprawdzano. A więc wymieniane były wszelkie silnentbloki, bo bywa, że wbrew nazwie „silent” (ciche) są one jak najbardziej „noise” (głośne). Dostało się fotelom przednim, które rozebrano do gołego, by stwierdzić, że nic złego się w nich nie dzieje, i zmontowano z powrotem. Kto miał przyjemność wykonania tychże operacji na skomplikowanym, wielofunkcyjnym fotelu przednim luksusowego samochodu, wie, że zajmuje to dwie niezłe dniówki.

Na koniec Rysiek szczerze przyznał się Romkowi, że też nie ma pojęcia, skąd biorą się te piski. Co gorsze, nie ma też koncepcji, co by tu jeszcze sprawdzić. Obiecał tylko, że spróbuje się dowiedzieć czegoś w Centrali i jak coś wyciągnie, to da znać. Wyciąganie to szło mu jednak słabo, gdyż strategia wyczekiwania była praktykowana nie tylko w jego dziale.

skad-te-piski-4Odkrycie „szybiarzy”

Trudno jednoznacznie powiedzieć, kiedy i w jaki sposób zaczęło się przejaśniać w piszczącej sprawie. Wydaje się, że pierwsze użyteczne informacje, w postaci szeptanej propagandy, pochodziły z warsztatów blacharskich parających się wymianą szyb. Można by więc powiedzieć, że rację miał Wielki Językoznawca, zwracając uwagę, iż epokowych odkryć dokonywać mogą również prości ludzie. Oto bowiem właśnie „szybiarze” zauważyli, że po wycięciu szyby przedniej piszczący samochód cichnie. Zatem szyba, ale jak i dlaczego? – tu koncepcji było brak.

Dodatkowy zamęt w poszukiwaniach wyjaśnienia wprowadziło dziwne zjawisko ponaprawcze. Z zarządzonego bardziej szczegółowego rozpoznania wynikło bowiem, że niektóre samochody po wklejeniu szyby zaczynały piszczeć ponownie, inne pozostawały ciche już na zawsze. Dopiero włączenie się Centrali w sprawę rozświetliło cały problem.

skad-te-piski-2

Otóż okazało się, iż w celu zapewnienia dokładnego ułożenia szyby w otworze karoserii (utworzonym przez krawędź dachu, dwa słupki przednie i oczywiście podszybie) ktoś wpadł na pomysł, aby plastikowa rama doklejana do szyby miała występy, czyli dystanse. Po umocowaniu szyby w nadwoziu w nielicznych przypadkach dochodziło do kontaktu plastikowego klocka z blachą, a wtedy podczas jazdy, gdy szyba i nadwozie drgały, dochodziło do generowania drgań, odbieranych przez klientów jako piski nie do zniesienia. Zwłaszcza oczywiście klientów mających auto na gwarancji.

Wspominani już praktycy opracowali w tej sytuacji radykalną metodę usunięcia pisków po wsze czasy. Polegała ona na odcięciu klocków dystansowych i zamocowaniu szyby przy użyciu kleju normalnej jakości, a nie zalecanego przez Centralę archaicznego dwuskładnikowego, w który to Centrala zaopatrywała się siłą inercji. Pozycjonowanie na klockach zastąpiono starannym pozycjonowaniem ręcznym oraz ustaleniem położenia szyby do chwili utwardzenia się kleju za pomocą taśmy samoprzylepnej. Wyniki kolejnych napraw były jeden za drugim dobre. Och, ci praktycy….

 

Zostaw Komentarz