Volvo Harpagona

11 sty 2022

Czasem w pracy warsztatowej, oprócz wiedzy fachowej, przydaje się także znajomość ludzkich charakterów. Zdarza się bowiem, że przyczyna awarii tkwi w „łączniku między pedałami a kierownicą”.

Kiedy w niezależnym, ale dobrze wyposażonym warsztacie pojawił się pan Kazimierz, szefowi serwisu od razu przyszedł na myśl tytułowy bohater komedii „Skąpiec” Moliera, konkretnie zaś jego filmowa wersja, czyli niezapomniany Louis de Funès. Pan Kazimierz był wykapanym Harpagonem i to nie tylko z tego powodu, że był łudząco podobny do słynnego francuskiego komika, ale również dlatego, iż z molierowskim bohaterem łączył go chorobliwy opór w wydawaniu pieniędzy. Pan Kazimierz od razu wyjawił, że interesuje go przede wszystkim to, by za usługę zapłacić jak najmniej, lamentował przy tym, że panosząca się drożyzna doprowadzi go do ruiny. Szef warsztatu od razu wyobraził sobie pana Kazimierza w żabocie, przeklinającego cały świat w bezsilnej niemocy po tym jak z sekretnej kryjówki znikła mu jego ukochana szkatuła. Całe to molierowskie emploi pana Kazimierza jakoś dziwnie nie pasowało do samochodu, którym przyjechał. Nie było to bowiem żadne emeryckie Cinquecento, lecz Volvo V50 z 2009 roku z dwulitrowym silnikiem wysokoprężnym.

Mało mocy

Właściciel twierdził, że pojazdowi brakuje mocy, a fakt ten odkrył jego syn, któremu pan Kazimierz pożyczył samochód. Sam pewnie by tego nie zauważył, ponieważ jeździł bardzo niemrawo i oferowanej przez silnik mocy właściwie nigdy nie wykorzystywał. Opowiedział, że wcześniej był w innym warsztacie, gdzie wymienili mu filtr powietrza, świece żarowe, a także wyczyścili zacinającą się klapę gaszącą. Trochę to jakby pomogło, ale syn pana Kazimierza stwierdził, że nie dość. Polecił więc ojcu, by wybrał się do warsztatu doświadczonego w naprawach diesli. Tak oto pan Kazimierz i jego Volvo trafili do niezależnego, lecz dobrze wyposażonego warsztatu.

Kiedy po dłuższej rozmowie pana Kazimierza pożegnano, do warsztatu dodzwonił się jego syn. Poprosił, żeby czynić z samochodem absolutnie wszystko, co konieczne, a wszystkie sprawy uzgadniać z nim. Rolę wytłumaczenia ojcu konieczności poniesienia wydatków wziął na siebie.

Pierwszy podejrzany

Dostawszy wolną rękę, mechanicy rozpoczęli czynności diagnostyczne. Dieslowski silnik Volvo był naturalizowanym „francuzem”, bowiem była to jednostka konstrukcji PSA, stosowana także w markach należących do Forda, w tym również tej rodem z Goeteborga. Silnik wyposażony był w system common rail z wtryskiwaczami piezoelektrycznymi. Komputer pokładowy meldował błędy w sterowaniu silnika.

Na „dzień dobry” mechanik przeprowadził test diagnostyczny. Odczytane błędy dotyczyły uszkodzenia EGR i zbyt słabego doładowania silnika. Po zdemontowaniu zaworu recyrkulacji spalin okazało się, że jest on zacięty w jednym położeniu i pokryty nagarem. Przebieg samochodu był znaczny, dlatego zrezygnowano z prób reanimowania zaworu, polegających na jego czyszczeniu, i zdecydowano się wymienić ten element na nowy. Po wymianie EGR samochód zaczął jeździć dobrze, błędy nie wczytywały się już, więc nie pozostało nic innego jak wydać auto klientowi.

Nie chce zapalać

Dwa dni później zadzwonił syn pana Kazimierza, informując, że samochód nie chce zapalić. Po Volvo wysłano lawetę, która przywiozła przy okazji syna pana Kazimierza. Był to sympatyczny 40-latek, zupełnie niepodobny do swojego ojca. Wyznał szefowi warsztatu, że samochód może kryć różne niespodzianki, ponieważ pan Kazimierz jest nieuleczalnym sknerą i „oszczędzał” na przeglądach. – Taki już jest. Tłumaczyłem ojcu, że to nie oszczędność tylko nonsens i kiedyś za to zdrowo zabuli, ale mnie słuchał – westchnął.

Volvo ponownie podłączono do testera diagnostycznego. Tym razem nie znaleziono żadnego błędu. Rozrusznik kręcił, ale silnik nie zaskakiwał. Mechanik zaczął, krok po kroku, sprawdzać podstawowe rzeczy: zasilanie w paliwo, rozrząd, ciśnienie sprężania, wtryskiwacze. I tu niespodzianka – po wyjęciu wtryskiwaczy okazało się, że końcówki są uszkodzone, konkretnie zaś nadpalone.

Nie była to dobra wiadomość. W takim przypadku naprawa polega na wymianie wtrysków na nowe lub używane, gdyż niewiele specjalistycznych serwisów dieslowskich podejmuje się naprawiać piezoelektryki. Syn pana Kazimierza przyjął tę nowinę ze spokojem. Mechanik poinformował go też, że konieczne jest ustalenie przyczyny awarii wtryskiwaczy, w przeciwnym razie może się ona szybko powtórzyć.

Reanimacja filtra

Fachowiec podejrzewał, że winny jest filtr cząstek stałych. Rzeczywiście był on zapchany, co potwierdziło badanie manometrem. Uszkodzenie wtryskiwaczy musiało więc zostać spowodowane częstymi, a przy tym bezskutecznymi, próbami regeneracji filtra sadzy, podczas których układ podawał zwiększoną dawkę paliwa, celem podniesienia temperatury spalin i wypalenia zgromadzonej w filtrze sadzy. Uradzono, że najbezpieczniej będzie wyjąć filtr i spróbować oczyścić go chemicznie. Przy takim zapchaniu wymuszona regeneracja byłaby nieskuteczna, a dodatkowo jest ona niezdrowa dla silnika.

Chemiczna regeneracja zakończyła się sukcesem. Filtr udało się reanimować. Ponieważ zastosowany w Volvo system oczyszczania spalin z sadzy był tzw. typu mokrego (niektórzy mechanicy nazywają to charakterystyczne dla koncernu PSA rozwiązanie FAP – co stanowi skrót od francuskiego terminu filtre à particules, a znaczy to samo co DPF – diesel particulate filter), uzupełniono jeszcze poziom płynu obniżającego temperaturę zapłonu sadzy, a dozowanego automatycznie do zbiornika paliwa przy każdorazowym tankowaniu. Wszystkie operacje zatwierdzono w sterowniku za pomocą testera diagnostycznego. Volvo z nowymi wtryskiwaczami i zregenerowanym filtrem DPF zaczęło już jeździć bez zarzutu.

Po odbiór samochodu zgłosili się ojciec z synem. Co ciekawe, pan Kazimierz wydawał się pogodzony z losem i jakoś powstrzymał się z lamentowaniem na swój podły los i powszechną drożyznę.

Komik podsuwa myśl

Tego samego wieczoru, zainspirowany wizytą pana Kazimierza, szef warsztatu postanowił obejrzeć w domu obszerne fragmenty „Skąpca”, którego ostatni raz oglądał pewnie z 30 lat wcześniej. Podziwiając talent komiczny de Funèsa, nie mógł jednak odpędzić pewnej myśli, która kołatała mu się w głowie już kiedy wracał z pracy. Otóż zaintrygował go poziom płynu do FAP w zbiorniczku. Był dziwnie wysoki, zważywszy, że wedle słów syna pana Kazimierza, samochód przez lata nie był należycie serwisowany. I kiedy właśnie filmowy Harpagon udawał podczas mszy, że jest tak pogrążony w modlitwie, iż nie zauważa zakonnicy zbierającej na tacę, przyszło nagłe olśnienie.

Następnego dnia szef warsztatu zaraz po przyjściu do pracy zadzwonił do syna pana Kazimierza, by zadać mu jedno ważne pytanie. Odpowiedź potwierdziła domysły. Otóż Harpagon, to znaczy pan Kazimierz, nie lubił wydawać pieniędzy, więc notorycznie tankował niewielkie ilości paliwa na stacjach samoobsługowych – najczęściej wlewając parę litrów za 20 złotych. Jeździł przy tym na krótkich odcinkach po mieście. Powodowało to zapychanie DPF, gdyż nawet po rozpoczęciu procedury wypalania samochód był gaszony, a regeneracja przerywana. Skutkowało to zwiększeniem częstotliwości prób wypalenia filtra uruchamianych przez różnicowy czujnik ciśnienia.

Do tego brakowało płynu katalitycznego w paliwie, bo układ „nie zauważał” zbyt małej ilości tankowanego paliwa i nie dozował preparatu. Z kolei przy wyższej prędkości jazdy i zapchanym filtrze ciśnienie cofało się do kolektora, powodując wzrost temperatury w tym obszarze, co ostatecznie doprowadziło do upalenia końcówek wtryskiwaczy.

Zalecenia przekazane właścicielowi Volvo były proste: tankować do pełna i jeździć od czasu do czasu w dłuższą trasę, żeby filtr miał się okazję zregenerować.

Wojciech Słojewski, Wocar

Zostaw Komentarz