Aktywiści sflaczają SUV-y, rząd nie flaczeje

30 mar 2022

Kto porusza się w brytyjskich miastach SUV-em, musi liczyć się z tym, że zastanie swój samochód ze sflaczałymi oponami, z których nieznani sprawcy spuścili powietrze. Ściślej rzecz biorąc, sprawcy nie są nieznani tylko anonimowi. Mowa bowiem o grupie aktywistów nazywających się „Tyre Extinguishers”. Nazwa jest grą słów, ale możemy ją poetycko przełożyć na „Sflaczacze Opon”.

Otóż Sflaczacze w zamieszczonym w sieci krótkim manifeście wyjaśniają przyczyny swojego radykalizmu. Tłumaczą, że wielkie SUV-y chleją paliwo jak smoki, w związku z tym w dwójnasób szkodzą klimatowi, przyczyniają się bardziej niż zwykłe samochody do zanieczyszczenia powietrza, są też niebezpieczne, bo zderzenie z nimi to jak uderzenie w ścianę. Sflaczacze twierdzą, że jeżdżenie SUV-em po mieście nie ma najmniejszego sensu, dlatego właśnie próbują zniechęcić do tego kierowców. Idea trafiła na podatny grunt również we Francji, Niemczech, Włoszech, a nawet w Stanach, bo również tam powstają oddziały tego oddolnego ruchu.

Nie jesteśmy pewni, czy obliczenia Sflaczaczy dotyczące odpowiedzialności SUV-ów za zmiany klimatyczne są całkiem rzetelne, niemniej nie da się zaprzeczyć, że poruszanie się po mieście olbrzymim samochodem z napędem na cztery koła i silnikiem o pojemności kilku litrów jest nonsensem. Gdybyśmy zaś musieli wybierać, co ma nas potrącić, wolelibyśmy miejskie auto, którego projektanci pomyśleli o bezpieczeństwie pieszych, od kwadratowego samochodziska ze zderzakiem metr nad ziemią. Sflaczania jednak popierać nie zamierzamy, bo od ekstremizmu wolimy umiarkowany postęp w granicach prawa. Zaapelowalibyśmy raczej do kierowców o opamiętanie.

Przykre niespodzianki spotykają nie tylko właścicieli paliwożernych SUV-ów, ale też miłośników ekologii. Przekonał się o tym popularny youtuber, propagator elektromobilności, właściciel elektrycznego Mercedesa klasy B, którego Sflaczacze na pewno by oszczędzili. Nie oszczędził go jednak autoryzowany serwis, bo za naprawę zawieszenia policzył 700 złotych za roboczogodzinę, czyli dwa razy więcej niż gdyby usługa dotyczyła samochodu spalinowego. Ano taka polityka – usłyszał właściciel.

Sprawa zyskała jednak pewien rozgłos, co sprawiło, że serwis się zreflektował i oświadczył, że 700 złotych za godzinę to była pomyłka, a serwis miał na myśli stawkę taką jak za każdego innego Mercedesa. Ciekawi jesteśmy, czy serwis byłby równie elastyczny, gdyby sprawa nie dotyczyła youtubera, tylko zwykłego kierowcy, bez dostępu do medialnej tuby.

Na koniec chcielibyśmy wyrazić zadowolenie, że nasz rząd wzywa energicznie do wprowadzenia embarga na rosyjską ropę. Co prawda rząd pozostaje głuchy na własne apele i ropa URALS wciąż do nas płynie, zaś od nas płyną dolary i to nie mało, bo jesteśmy piątym na świecie i trzecim w Europie importerem ropy z Rosji.

Mimo wszystko dobrze, że nasz rząd wywiera na siebie presję. Liczymy, że wreszcie sflaczeje i przed nią ustąpi.

Zostaw Komentarz