Czy można skręcać po cichu

23 wrz 2014

Przy ustalaniu przyczyny usterek ambicja bywa czasem ważniejsza od doświadczenia. Dowodzi tego niniejsza historia.

 Czy można skręcać po cichu – dokładnie tymi słowy, które jak widać są zarazem tytułem niniejszego tekstu, zwróciła się klientka pewnej autoryzowanej stacji obsługi samochodów do nowo zatrudnionego doradcy serwisowego. Tenże zestresowany z powodu próbnego wciąż okresu zatrudnienia, a i nietypowego pytania, odpowiedział może mało inteligentnie, ale w sumie dyplomatycznie: A o co się konkretnie rozchodzi?

Mrówki i dreszcze

Pani Warta, na koniec wytłumaczymy skąd to dziwne imię, jęła w tym momencie wyjaśniać, że tylko dlatego, iż doradca pracuje od niedawna jest nadzieja na naprawę jej auta.  Pański poprzednik lekceważył mnie, a od pewnego czasu nawet nie słuchał! – skarżyła się. Po kilku zakończonych niepowodzeniem próbach ustalenia co też pojazdowi dolega, gdyż rozmowa nieustannie schodziła z techniki samochodowej na zawiłości relacji samodzielnych zawodowo kobiet i pracujących w usługach mężczyzn (oczywiście o usługi motoryzacyjne chodziło), młodemu pracownikowi serwisu w końcu udało się z grubsza odtworzyć całą historię.

Wyglądała ona tak, że trzyletnie auto jako tako spisywało się w okresie gwarancji, chociaż nie obyło się bez kilku napraw, w tym także wynikających z tzw. akcji przywoławczych przeprowadzanych przez producenta pojazdu. Prawdziwy kłopot pojawił się krótko później, albowiem samochód podczas skrętu w prawo zaczął wykazywać przedziwne objawy i tak mu już zostało. Wedle słów pani Warty czasami jak się skręca w prawo, to na kierownicy są mrówki, a potem, jeżeli dalej się skręca, to samochód dostaje dreszczy. Niespójna z językiem techniki samochodowej ekspresja pani Warty skłoniła doradcę do złożenia propozycji wspólnej przejażdżki samochodem: Pani pokaże te mrówki i te dreszcze.

Usterka nie dla wszystkich oczywista

Na parkingu padła od razu propozycja zajęcia przez klientkę miejsca pasażera, po czym doradca z wolna ruszył skręcając nieznacznie w prawo.  Musi Pan mocniej i szybciej, bo inaczej nic z tego nie będzie! – natychmiast poinstruowała go właścicielka samochodu. Znaczy szybciej jechać i bardziej skręcić kierownicę? – upewnił się pracownik serwisu. Nie usłyszał już odpowiedzi, gdyż „tak” pani Warty zostało zagłuszone rozległym „bruuum” dochodzącym z przodu auta. Na kierownicy zaś, jeżeli biegały mrówki, to zmutowane. Wielkości psów co najmniej. Uznawszy usterkę za całkowicie oczywistą doradca zaproponował pozostawienie auta w serwisie w celu naprawy. Klientka, z błyskiem triumfu i szczerej kobiecej złośliwości w oczach, podpisała zleceniem własnym piórem wiecznym skwapliwie przy tym zauważając, iż czyni to już po raz ósmy.

Gdy zlecenie pani Warty „na mrówki i dreszcze” dotarło do kierownika warsztatu, tenże czym prędzej udał się do sali obsługi klienta z pytaniem: Co za jełop znowu przyjął Wartę?  Dowiedziawszy się, że uczynił to młody doradca, folgował sobie już do woli. Po usunięciu wulgaryzmów wywody kierownika streścić można by mniej więcej tak: Pani Warta to kobieta w swoim wieku i nie ma mężczyzny, w związku z czym szuka tylko okazji, aby pogadać z chłopami. Wydaje się jej, że coś tam w samochodzie hałasuje, ale było to już kilka razy naprawiane, więc jest dobrze. Na dodatek płaci z oporami i skarży do dyrektora.

Doświadczenie życiowe doradcy, aczkolwiek niezbyt bogate, wyraźnie podpowiadało młodemu człowiekowi, że kierownik coś zdecydowanie ściemnia. Może i relacje z mężczyznami ma klientka specyficzne, ale jej auto jest najnormalniej w świecie popsute, więc trzeba je naprawić. Kierownik, jakby miał zdolność czytania w myślach lęgnących się w głowie doradcy, bo niemal w tej samej chwili rzekł: To teraz jej zreperuj ten samochód.

Bezskuteczne naprawy

Słowa te doradca potraktował bardzo poważnie. Zaczął od zapoznania się z historią napraw pojazdu wyciągnąwszy co trzeba z komputera. Analizując uzyskane w ten sposób dane szybko ustalił, iż zlecenia zawierające w rubryce „klient zgłasza” zapisy o treści „drgania i hałasy” spowodowały wykonanie następujących, niestety nie uwieńczonych upragnionym sukcesem, operacji:

  • Sprawdzenie kół, wyważenie;
  • Sprawdzenie zawieszenia przedniego, wymiana amortyzatorów;
  • Sprawdzenie łożysk kół przednich, wymiana ich w prawym kole;
  • Sprawdzenie hamulców, wymiana klocków z przodu;
  • Sprawdzenie zawieszenia przedniego, wymiana przegubu dolnego lewego i łącznika stabilizatora;
  • Sprawdzenie układu kierowniczego, wymiana drążka kierowniczego lewego i „dociągnięcie” przekładni;
  • Sprawdzenie zawieszenia silnika i skrzyni biegów, wymiana poduszki prawej hydraulicznej i lewej gumowej;
  • Sprawdzenie mocowania pokrywy silnika, regulacja zamka.

Wie tylko kierownik

Informacje te sprawiły, że z nietęgą już miną doradca udał się „na warsztat”, aby zasięgnąć języka bezpośrednio u mechaników, którzy pracowali przy aucie.  Ci zaklinali się, że to co wpisano do komputera zostało rzeczywiście wymienione,  bo przekrętów to tu się nie robi, ale po co to wszystko wymieniano wie tylko kierownik. Im, to znaczy mechanikom, mówił, że klientka tak kazała, lecz nikt w to nie wierzył, bo pani Warta zna się na technice, jak świnia na gwiazdach. Prosiła na przykład, by pokazać gdzie w aucie są amortyzatory.

 Od czego zależy zjawisko?

Z pełną świadomością, że jak dotąd nie wykonano prawie nic racjonalnego, by usunąć usterkę, wsiadł doradca do samochodu celem zdobycia danych potrzebnych do postawienia prawidłowej diagnozy.

Po pierwsze od razu zauważył, iż zjawisko ma związek z temperaturą silnika. Po rozruchu zimnego auta przez dobre parę minut można było skręcać bez akustyczno-wibracyjnych sensacji, o ile tylko nie została zastosowana metoda „fajera do oporu, but do dna”.

Po drugie dała się stwierdzić regularna zależność, że przy małej prędkości, powiedzmy – parkingowej, do wywołania zjawiska potrzebny był znaczny skręt kierownicą, zaś przy dużej , powiedzmy – szosowej, już małe ruchy kierownicą wywoływały stresujące drgania i dźwięki. Pewnie gdyby opisać te związki naukowo wyszłoby, iż zależność budzących niepokój zjawisk od promienia skrętu jest liniowa, a od prędkości – kwadratowa.

Ustaliwszy to wszystko młody i ambitny, ale też naiwny doradca podzielił się swoimi spostrzeżeniami z kolegami mającymi większe doświadczenie. Zderzenie z rzeczywistością było nad wyraz brutalne. Jeden z najstarszych stażem mechaników zarzucił obserwacjom brak związku z usterką, zaś mówiąc wprost powiedział: „Co ty pier…?!.

Niebezpieczna próba

Ponieważ dzień pracy miał się ku końcowi, doradca auto odstawił postanawiając wrócić do sprawy rano, gdyż umysł będzie wtedy wypoczęty. A może i więcej szczęścia dopisze? Błyskawiczne rozwiązanie zagadki samochodu pani Warty następnego dnia rano ze szczęśliwym zrządzeniem losu nie miało jednak nic wspólnego. Zostało okupione połową nieprzespanej nocy. A może nawet więcej niż połową. Nie obyło się i bez drobnej sensacji.

Chcąc potwierdzić swą teorię dotyczącą przyczyn usterki doradca wykonał specyficzną jazdę próbną na parkingu serwisu o mało nie powodując zderzenia z wjeżdżającym na teren firmy prezesem. Specyfika testu polegała na tym, że po rozpędzeniu auta kierowca wyłączył  silnik i próbował skrętu w prawo. Zaskoczyło go jednak jak ciężko skręca zwykły osobowy samochód bez wspomagania układu kierowniczego. Sądził, że skoro kiedyś „we wojsku” Starem 660 (pozbawionym wspomagania flagowym pojazdem Ludowego Wojska Polskiego o masie całkowitej ok. 7 t) nawet na piasku dawało się skręcić, to tym bardziej da się autem osobowym na betonowym parkingu. W końcu faktycznie się udało, ale do kolizji niewiele zabrakło.

Wysłuchawszy pokornie kilku grubych słów od pryncypała pobiegł doradca do biura z miną wyrażającą radość. Do praktycznie już tylko formalnego potwierdzenia postawionej diagnozy zapotrzebował kartkę papieru i arkusik kalki przebitkowej. Następnie, wykonawszy w komorze silnika kilka czynności budzących zdziwienie reszty załogi, udał się na kolejną jazdę próbną. Po powrocie z niej wprowadził auto na wolne stanowisko, sam zaś usiadł przed komputerem służącym do sprzedaży części zamiennych, by już do końca wszystko wyjaśnić.

skrecac cicho1

Przyczyną kłopotów, jak od jakiegoś czasu młody doradca podejrzewał, była  boczna poduszka zawieszenia zespołu napędowego. Fabrycznie zamontowana stosunkowo szybko się zużyła i słusznie, podczas jednej z wizyt auta w warsztacie, została wymieniona na nową. Mechanik, który wykonywał tę operacje, zbagatelizował jednak, że rzeczona poduszka występuje w fabrycznym katalogu pod dwoma numerami tj. jako XXX.xx.XX oraz jako XXX.xx.XX-A. W opisy znajdujące się obok oczywiście nie wnikał, szczególnie, że pobrana przez niego z magazynu poduszka (występująca na tej krótkiej liście jako pierwsza) pasowała, tzn. bez jakiegokolwiek problemu dała się zamontować. Stanowiła ona jednak, czego pracownik serwisu nie doczytał, tylko część kompletu XXX.xx.XX-A, który zawierał ponadto dwie płytki z mikrogumy. Zadaniem płytek było tymczasem takie działanie, aby przemieszczający się pod wpływem siły odśrodkowej zespół napędowy nie miał szansy „metalicznie” zetknąć się z nadwoziem, a konkretnie z uchem mocującym. Doradca potwierdził, że do takiego kontaktu jednak dochodzi podkładając między odpowiednie elementy papier z kalką

Na koniec wyjaśnijmy jeszcze tylko skąd wzięło się dziwne imię właścicielki samochodu. Otóż był to pseudonim nadany przez pracowników serwisu, którzy w ten sposób ułatwiali sobie identyfikowanie klientów. Oprócz pani Warty byli więc też panowie Papieros i Chips.

Stanisław Trela

1 comments

Zostaw Komentarz