Festiwal piosenki reklamacyjnej

03 sie 2022

Dziś kolejna historyjka dająca nam przedsmak nadchodzącego „nowego wspaniałego elektromobilnego świata”. Jason Hughes, znany specjalista od gmerania w oprogramowaniu Tesli, opisał w mediach społecznościowych następujący przypadek. Otóż do serwisu tej marki zgłosił się właściciel, trzeci już, Tesli S60 z 2013 roku. Wizyta spowodowana była koniecznością wprowadzenia aktualizacji programowania. Po odebraniu samochodu klient zorientował się, że „aktualizacja” objęła również pojemność baterii trakcyjnej pojazdu, która przed wizytą wynosiła 90 kWh, a po niej już tylko 60 kWh.

Tu krótkie wyjaśnienie. Tesla produkowała równolegle modele S60 i S90, które różniły się pojemnością akumulatorów. Baterie były fizycznie identyczne, tyle że w słabszym modelu liczba dostępnych kilowatogodzin była ograniczona przez oprogramowanie. Tesla, o której mowa, miała wcześniej wymienioną baterię w ramach naprawy gwarancyjnej. Tak się jednak złożyło, że serwis nie dysponował odpowiednim softem do elektronicznego zubażania, skutkiem tego właściciel otrzymał bonus w postaci upgrade’u swojego samochodu do standardu S90. Przy okazji kolejnej aktualizacji serwis przywrócił jednak ustawienia fabryczne, degradując Teslę do wariantu S60.

Jak łatwo się domyślić, właściciel samochodu, który już takie podrasowane auto kupił na rynku wtórnym, wściekł się i zażądał od serwisu zdjęcia blokady. Ten odpowiedział, że bardzo chętnie, ale należy się 4,5 tysiąca dolarów. Użytkownik uznał, że to próba rozboju na prostej drodze i zaczął pisać skargi bezpośrednio do producenta. Bez odpowiedzi.

Sprawa nabrała rozgłosu, który nadał jej Jason Hughes – postać, jako się rzekło, znana, a w światku miłośników marki bardzo opiniotwórcza. Tesla po cichutku zaprosiła więc właściciela samochodu do złożenia ponownej wizyty w serwisie, gdzie autu przywrócono dawny zasięg.

Hughes wyraził radość, że udało się pomóc obywatelowi, a jednocześnie przytomnie zauważył, że gdyby nie nacisk opinii publicznej w mediach społecznościowych, koncern nie kiwnąłby palcem w bucie. Tak więc klient zostałby obrabowany albo z 30 kilowatogodzin, albo z 4,5 tysiąca dolców.

U nas swoją przygodę z Teslą opisała w mediach społecznościowych pewna znana prezenterka telewizyjna, która miała pecha i zaliczyła stłuczkę, nie z jej winy zresztą. Samochód trafił w grudniu do rekomendowanego przez firmę warsztatu i zdaje się, wciąż tam jeszcze kwitnie, bo czeka na części. Prezenterka bardzo poleca Teslę. Ale tylko tym, co mieszkają w Kalifornii. A jak w Polsce to niekoniecznie.

Nadawanie w mediach społecznościowych biegu sprawom, w których naprzeciw słonia, jakim jest koncern samochodowy, staje mrówka, czyli klient, staje się coraz bardziej popularne i czasem nawet przynosi skutki. Artysta raper o pseudonimie „Kękę” nagrał utwór muzyczny, w którym zawarł emocje, jakie wzbierały w nim w związku z niedającą się usunąć usterką jego samochodu. Piosenka chyba pomogła, bowiem „Kękę” pochwalił się, że pojazd został wreszcie naprawiony.

No więc, obywatele, dostosujmy się do nowych realiów. Skończyły się czasy, kiedy skargi w formie sążnistych pism kierowało się do działów reklamacji, gdzie rzucano je na stertę, by spokojnie poczekały na rozpatrzenie, najczęściej odmowne. Teraz trzeba reklamacji nadać formę artystyczną. Może to być poezja, krótki utwór prozatorski, skoczny rap, smętny blues, pieśń dziadowska, a jak się ktoś czuje na siłach, to nawet układ taneczny. Tak przygotowaną reklamację wrzucamy zaś nie do skrzynki ze skargami, tylko od razu do internetu.

 

 

Zostaw Komentarz