Narzeczona besserwissera

01 paź 2013

Bardzo często problem naprawczy dotyczy nie tyle samego samochodu, co klienta besserwissera, czyli takiego, który „wie lepiej”. Czasem prowadzi to do niespodziewanych komplikacji, co doskonale pokazuje niniejsza historia.

 Pewnego dnia do niezależnego warsztatu przyjechał kilkuletni Citroen C4. Słowo „przyjechał” nie oddaje precyzyjnie stanu rzeczy, bo po prawdzie został on przywleczony na sznurku, którego drugi koniec przyczepiony był do czarnego Audi A6 w wersji kombi. Za kierownicą Citroena siedziała pani Jola, atrakcyjna 30-letnia na oko blondynka, zaś Audi prowadził nieco mniej atrakcyjny młody mężczyzna o aparycji windykatora terenowego. Jak się później okazało, był to niejaki pan Mariusz, narzeczony wyżej wspomnianej, a przy okazji domorosły ekspert motoryzacyjny i „znawca” techniki samochodowej. Taki skład delegacji nie wróżył niczego dobrego. Można się było bowiem spodziewać, że ów dżentelmen będzie usiłował zabłysnąć przed damą źle pojętą asertywnością, co niemal zawsze kończy się zupełnie niepotrzebnym iskrzeniem na linii klient – warsztat.

Krótko po przeglądzie

to1Na recepcji w imieniu właścicielki auta sprawę zreferował jej narzeczony. Z jego opowieści wynikało, że auto zostało całkiem niedawno kupione z drugiej ręki. Mimo że wyglądało na całkiem zadbane, a deklarowany przez licznik przebieg był stosunkowo niewielki, nowa właścicielka za namową narzeczonego postanowiła oddać samochód na przegląd do autoryzowanej stacji obsługi. – Lepiej zapłacić trochę więcej, ale mieć pewność, że wszystko zrobią jak należy – tłumaczył narzeczony. Poza tym, jak z dumą wyznał towarzysz klientki, w rzeczonym serwisie ma kolegę, co jego zdaniem stanowiło rękojmię, że przegląd zostanie przeprowadzony jak dla znajomego, czyli wnikliwie i profesjonalnie.

Jednak mniej więcej tydzień po owym przeglądzie, podczas którego, jak zapewniał narzeczony, wszystko zostało dokładnie przejrzane i zbadane komputerem, samochód zaniemógł. Nagle zaczął szarpać i zgasł, po czym nie dał się już uruchomić. Tak się przy tym akurat złożyło, że kolega pana Mariusza z serwisu jak na złość udał się był na urlop. Dlatego też pan Mariusz postanowił zaholować auto narzeczonej do pobliskiego niezależnego warsztatu, celem przeprowadzenia diagnostyki komputerowej, bo pewnie nawalił czujnik tego czy owego. Wiadomo jak teraz samochody nafaszerowane są elektroniką.

Akurat do tego, by sprawdzić zawartość pamięci sterownika, mechanik nie potrzebował sugestii narzeczonego klientki. Do auta podłączono więc tester, który wykazał następującą nieprawidłowość: wypadanie zapłonów w różnych cylindrach. Prawdę powiedziawszy informacja ta znaczyła mniej więcej tyle co: pacjent się nie rusza, bo jest chory. To akurat mechanicy wiedzieli bez podpowiedzi elektronicznego pomagiera.

Niespodzianka pod pokrywą

Rozpoczęło się zatem rutynowe sprawdzanie samochodu. Zbadano więc, czy na poszczególnych świecach jest iskra, czy ciśnienie paliwa jest odpowiednie, czy wtryskiwacze działają tak, jak się tego od nich oczekuje. Wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku, tym samym nadal nie było wiadomo, dlaczego samochód nie ma zamiaru zapalić. Wówczas to mechanika tknęło pewne przeczucie.

Miał on co prawda cały czas w pamięci zapewnienia o profesjonalnym przeglądzie, który niedawno auto przeszło, jednak na wszelki wypadek postanowił zajrzeć pod pokrywę rozrządu. Gdy ją zdjął, jego oczom ukazał się widok, który sprawił, że z ust mechanika wyrwało się siarczyste przekleństwo, choć na co dzień nie szafował on nadmiernie wulgaryzmami. Oto okazało się, że pasek rozrządu został niemal całkowicie starty z boku. Z oryginalnej szerokości została mniej więcej jedna trzecia i tylko cudownym zrządzeniem losu nie skończyło się to kolizją tłoków z zaworami, a co za tym idzie – całkowitą demolką silnika. Wszystko wskazywało na to, że przy okazji ostatniej wymiany rozrządu popełnione zostały grube błędy montażowe.

Para narzeczonych w tym czasie piła kawę w poczekalni dla klientów oczekując na wieści na temat stanu samochodu. Poproszono ich zatem, by na własne oczy zobaczyli, co jest przyczyną problemów z samochodem. Pan Mariusz był kompletnie zaskoczony, ponieważ według jego wiedzy rozrząd został dokładnie sprawdzony podczas niedawnego przeglądu dokonanego w ASO. – Ja tam nie wiem. Niech pan wyjaśnia to sobie ze swoim kolegą – wzruszył ramionami mechanik, który prywatnie miał już oczywiście wyrobiony jasny pogląd na temat profesjonalizmu tych, którzy przeprowadzili niedawny przegląd, lecz nie wypadało mu głośno go przedstawić. – Wymieniać rozrząd, czy nie? – zapytał tylko rzeczowo.

narzeczona1Po zasięgnięciu informacji na temat kosztów naprawy para narzeczonych zdecydowała się na wymianę rozrządu, choć nadal nie mogła się wewnętrznie pogodzić z ustaleniami poczynionymi przez mechanika. Uczeni nazwaliby ten stan umysłu „dysonansem poznawczym”. Tak czy siak, Citroen dostał nowy rozrząd. Po dokonaniu naprawy silnik od razu zapalił i samochód o własnych siłach wyjechał z warsztatu.

Znów na sznurku

Jak czytelnicy zapewne się domyślają, historia tej awarii nie może mieć tak banalnego zakończenia. Istotnie, nie był to koniec przygody z Citroenem. Oto bowiem auto wróciło do warsztatu w identyczny sposób jak za pierwszym razem, czyli przywleczone na sznurku przez Audi pana Mariusza. Na widok tej parady mechanicy od razu wiedzieli, że szykuje się niezła chryja. Uprzedzili więc szefa, iż może się spodziewać nieprzyjemnej rozmowy, która diabli wiedzą, jaki obrót przybierze, gdyż pan Mariusz wydawał się z góry nastawiony na konfrontację. – Co wyście tu, k… odstawili?! – zawrzasnął ten bowiem, zanim w ogóle opowiedział, co się autu przydarzyło. – Roboty, nie umiecie zrobić, ale forsę brać umiecie – ryczał, a do boju zagrzewała go ochoczo narzeczona, która natenczas przybrała pozę obrażonej księżniczki.

Właściciel warsztatu próbował tonować nastrój klientów koncyliacyjnymi stwierdzeniami w rodzaju: „Proszę się niepotrzebnie nie denerwować, zobaczmy najpierw, co się stało”, jednak odniosło to niewielki skutek. Pan Mariusz przestał co prawa wrzeszczeć, ale zażądał natychmiastowego sprawdzenia rozrządu, przy czym zaklinał się, że tym razem za naprawę nie zapłacą z narzeczoną ani złotówki. Mimo że był już w zasadzie fajrant, mechanik, który naprawiał Citroena postanowił dla świętego spokoju od razu rozrząd sprawdzić. Mając za plecami rozindyczonych klientów zdjął więc pokrywę, a tu, ku zdumieniu pana Mariusza, okazało się, że rozrząd jest cały i zdrowy.

Mechanik, choć wewnętrznie był już wcześniej zagotowany, a teraz jeszcze wyszło, że dokonując naprawy nie popełnił żadnego błędu, na słowną agresję klientów zareagował lodowatą uprzejmością. Wyjaśnił, że rozrząd nie ma tu nic do rzeczy, a przyczyną awarii musi być coś zupełnie innego.

Po takim dictum, z pana Mariusza uszło powietrze, choć nadal wyglądał na skołowanego. – To co się stało? – zapytała z trwogą pani Jola, spodziewając się hiobowych wieści dotyczących kosztów naprawy. – Sprawdzimy jutro rano, na spokojnie – odpowiedział właściciel warsztatu, choć podobnie jak niesłusznie sponiewierany mechanik, miał już dość owego Citroena, jego właścicielki, zaś nade wszystko jej narzeczonego.

Mariusz już wie

Następnego dnia do samochodu podpięto tester diagnostyczny, który ujawnił ze dwadzieścia różnych usterek. Ich rozmaitość wskazywała, że system samodiagnostyczny samochodu dostał regularnego kota i przyczyna awarii leży gdzieś w instalacji elektrycznej, co zresztą sugerowała też mocno nagrzana skrzynka bezpieczników i równie ciepły sterownik. Jednocześnie kasowanie błędów nic nie wnosiło, bo błędy powracały. Rutynowe czynności diagnostyczne wykazały ponadto brak zasilania cewki zapłonowej i układu wtryskowego.

Wtedy właśnie zadzwonił pan Mariusz, który oświadczył, że wie już, co jest przyczyną awarii, bowiem przejrzał podobne przypadki na forum internetowym, a jak wiadomo w internecie można znaleźć odpowiedzi na absolutnie wszystkie nurtujące ludzkość pytania, włącznie z zagadką bytu. Ponadto kolega pana Mariusza (ten z ASO) obiecał mu, że naprawę wykona prywatnie od ręki, bo wystarczy wymienić jeden czujnik i będzie po sprawie.

Nie podejmując nawet dyskusji z przemądrzałym klientem właściciel warsztatu zarządził natychmiastowe przerwanie pracy przy Citroenie i wydanie auta właścicielce bez wspominania o kosztach przeprowadzonej już bądź co bądź diagnostyki. Mało tego, by mało sympatyczna para nie powróciła już do warsztatu szczerze podzielono się podejrzeniami dotyczącymi przyczyny awarii. Oczywiście zupełnie nie zgadzały się one z internetowymi ustaleniami pana Mariusza, lecz narzeczeni byli przekonani, że są depozytariuszami jedynej prawdy i nie chcieli już nikogo słuchać. Czym prędzej przytroczyli Citroena do Audi i tak jak przyjechali, odjechali,  żegnani bez żalu przez załogę warsztatu.

Gorzkie żale

Minęły kolejne dwa tygodnie i kiedy już wspomnienia pechowego Citroena zaczęły się rozwiewać, do warsztatu dodzwoniła się właścicielka auta. Tym razem odezwała się w tonie proszalnym. Okazało się, że mimo zapewnień kolegi narzeczonego, który obiecał naprawić samochód od ręki, Citroen wciąż nie jeździ. W dodatku ów spec nie ma bladego pojęcia, jak usunąć awarię. Wymieniono już cewkę zapłonową, świece, czujnik położenia wału korbowego – wszystko na próżno. Czas mijał, koszty postoju auta i wynajmu samochodu zastępczego rosły, a widoków na szczęśliwy finał nie było. – Czy ja mogę wrócić do państwa warsztatu? – pytała zrozpaczona klientka.

Właścicielowi warsztatu na samą myśl o tym, że znów będzie miał „przyjemność” z panem Mariuszem, zrobiło się zimno. Postanowił więc tym razem zwyczajnie się wymigać od tej niewdzięcznej roboty. – Wie pani, jesteśmy teraz strasznie zarobieni. Poza tym ten kolega z autoryzowanej stacji to specjalista od Citroenów... – perswadował. Wtedy pani Jola wypaliła: – Mój narzeczony nie ma pojęcia o tym, jak się naprawia samochody, a z tego jego kolegi to taki specjalista jak z koziej d… trąba. Niech pan mnie przyjmie. Obiecuję, że narzeczony nie powie już ani słowo! – prosiła klientka łamiącym się głosem.

Ponieważ właściciel warsztatu był człowiekiem wrażliwym, w dodatku bardzo czułym na kobiece łzy (nawet te udawane), zgodził się przyjąć auto raz jeszcze. Ściągnięto Citroena na lawecie i przystąpiono do naprawy, która zajęła nie więcej niż godzinę. Podejrzenia, jakie mechanik powziął przy okazji poprzedniej wizyty samochodu okazały się słuszne. Awarię usunął warsztatowy elektryk – młody chłopak, który często naprawiał elementy teoretycznie „nienaprawialne”.

citroen-c4-1-4i-16v-1

Okazało się, że przyczyną awarii była skrzynka bezpieczników, w której upalił się jeden ze styków. To właśnie z tego powodu nie było zasilania cewki i wtryskiwaczy. Wystarczyło więc polutować to i owo, by wszystkie problemy znikły jak ręką odjął.

Wojciech Słojewski
WOCAR

18 komentarzy
  1. Bardzo dobrze to zostało opisane, Panie Wojtku. Z ciekawością przeczytałem do końca tą historię. Podobne sytuacje maja miejsce w wielu warsztatach ale nie wszyscy potrafią tak profesjonalnie podejść do obsługi klienta – zwłaszcza tak „problematycznego”. Ludzie coraz częściej szukają rozwiązań u dr.Google. Musimy liczyć się z tym faktem i być przygotowanym do dyskusji z takimi pseudo-fachowcami. Pozdrawiam.

  2. Wystarczylo polutowac to i owo… i skasowac jak za nowa skrzynke. Mysle, ze pierwsze problemy z odpaleniem tez wynikaly z powodu skrzynki bezpiecznikow a pasek wyszedl przy okazji. Jednym slowem, samochod naprawiony metoda prob i bledow a nie fachowej wiedzy.

  3. więc za pierwszym razem nie było to winą naderwanego rozrządu a jego wymiana jedynie przypadkowo zbiegła się z ustaniem usterki

  4. Oj szczerze mówiąc chyba każdy, kto miał styczność z pracą po drugiej stronie serwisu, nie jako klient, a pracownik ma kilka takich historii w zanadrzu. Plus dla opisującego sytuację, bo niektóre z historii są zrozumiałe dla mechaników tylko 😉

  5. Czyli i tak winny jest warsztat czytaj mechanik. Nawalił ten pierwszy a drugi naprawił. Dziwicie się że klient wkurzony?

  6. Można tutaj szkalować złego klienta w Audi, ale akurat Citroen wykazał się ponadprzeciętną samodiagnostyką – nie tylko wiedział, że uzdatnia go początkowo mechanik-partacz, ale także poprzez celowe samo-rozlutowanie styków w skrzynce bezpiecznikowej zaprowadził właścicielkę do właściwego warsztatu i ochronił przed dużo poważniejszą awarią, jaką jest we współczesnych samochodach pęknięcie paska rozrządu. Ciekawe który VAG-volksdojcz-wagen potrafi coś takiego!

  7. Cud warsztat. Profesjonaliści i jeszcze rozrząd robią na poczekaniu w aucie właśnie przywleczonym. Gratuluje przeciągu na warsztacie.

    1. Po prostu dobrze organizują sobie pracę. Mam koło domu dwa warsztaty niezależne. Pierwszy od lat prowadzą dwaj faceci w średniostarszym wieku. Ci wiecznie są „zarobieni” i odprawiają klientów gadką z cyklu: zadzwoń pan za dwa tygodnie. Kawałek dalej jet warsztat prowadzony przez faceta, który zaczynał od wiaty i dziadowskiego garażu, tyle że przynajmniej plac miał duży. Pracują u niego robotne chłopaki, szybko robią(właśnie prawie że od ręki), dlatego ludzie do nich przyjeżdżają. Dziś stoi tam nowy budynek z przywoitą poczekalnią i porządny warsztat z dwoma stanowiskami.

  8. Znajomy mechanik mówi:
    Koszt naprawy kosztuje:
    – Gdy klient się nie wtrąca, nie zagląda i nie komentuje: 100%
    – Gdy klient się wymądrza: 150%
    – Gdy klient naprawia sam: 200%
    To tak a propos googlowych specjalistów.

  9. a ja mam zasade jak oddaje zloma do mechniora nie wpierdzielac mu sie w robote to on jest mechanikiem, z moim mam uklad ze auto ma jezdzic a jak mu sie komp zepsuje to on mi nie filozofuje tylko czeka az naprawie, kazdy robi to co potrafi a nie bzdurne filozofie

Zostaw Komentarz