Oleju napędowego brakuje dziś, litu do baterii może zabraknąć jutro

07 gru 2022

Właściciele diesli patrzą na ceny paliw na stacjach z niedowierzaniem, ponieważ olej napędowy przerósł benzynę już o pół głowy, a pewnie to jeszcze nie koniec. Co jest przyczyną tego przedziwnego zjawiska? Ano oczywiście nasza, europejska, a może nawet zachodnia niefrasobliwość.

Wyjaśnia to dobitnie Josu Jon Imaz, dyrektor generalny hiszpańskiego Repsolu, który stwierdził, że kryzys dieslowy w Europie nabiera tempa, a w niektórych krajach oleju napędowego zaczyna brakować, co niezawodnie skutkować będzie wzrostem cen tzw. średnich destylatów. Otóż Europa jest importerem netto oleju napędowego, opałowego i kerozyny – czyli paliwa stosowanego w lotnictwie. Utrzymanie odpowiednich zapasów tych paliw stało się poważnym problemem w związku m.in. ze zwiększonym popytem wywołanym przez skok cen gazu ziemnego. Do tego połowa importowanego do Europy oleju napędowego sprowadzana była z Rosji, która w związku z sankcjami za chwilę zostanie skreślona z listy dostawców produktów naftowych.

Niedobory oleju napędowego odczuwalne są również w Stanach Zjednoczonych. Zapasy spadają, a dostawcy mają problemy z zaspokojeniem bieżących potrzeb odbiorców. Stąd też amerykańskie rafinerie muszą odmawiać dostaw europejskim kontrahentom, by w pierwszej kolejności pokryć zapotrzebowanie lokalnego rynku. To dodatkowo pogłębia problemy na Starym Kontynencie.

No dobrze, zapytają Czytelnicy, ale dlaczego w europejskich rafineriach nie produkowało się dotąd tyle średnich destylatów ile potrzeba, tylko importowało, i to w dodatku z tak politycznie niepewnego kraju jak Rosja? Odpowiedź jest prosta – chodzi oczywiście o pieniądze. Otóż na przerabianiu ropy na olej napędowy zarabiało się o jedną trzecią mniej niż na produkcji benzyny. Tak więc menedżerom z europejskich koncernów wyszło w excelu, że lepiej angażować moce produkcyjne tam, gdzie rentowność jest wyższa, a niedobory pokrywać importem. Prosty biznesowy układ, który długo się sprawdzał, ale niedawno przestał, wywołując na rynku prawdziwy popłoch.

Oczywiście Europa na pewno jakoś te problemy pokona. Będzie drożej, ale z czasem pewnie sytuacja się uspokoi. Jednak z tej historii niewątpliwie trzeba wyciągnąć wnioski i to dalekosiężne.

No bo wyobraźmy sobie, co by było, gdyby doszło do poważnego konfliktu szeroko pojętego Zachodu z Chinami, a towarzysze z Pekinu postanowiliby zagrać tak, jak to próbował ich przyjaciel z Moskwy, mniej jednak od nich zdolny i z krótszymi rączkami? Z odciętymi łańcuchami dostaw z Kraju Środka zachodnie gospodarki z wrażenia nakryłyby się nogami. Dotyczyłoby to praktycznie wszystkich branż, w tym motoryzacyjnej, zwłaszcza, kiedy produkować będzie się już w Europie wyłącznie samochody elektryczne. Tak się bowiem składa, że to Chiny kontrolują światowy łańcuch dostaw akumulatorów litowo-jonowych.

Pojęcia nie mamy, czy ten monopol da się jeszcze przełamać, czy też jest już dawno po herbacie i pozostanie nam, Zachodowi, już tylko pląsać, jak nam zagrają na chińskiej cytrze. W każdym razie mamy obowiązek gęgać niczym kapitolińskie gęsi. No to gęgamy.

Zostaw Komentarz