Pornografia – czyli grzechy warsztatowe

14 kwi 2020

Żelazna zasada, której powinny przestrzegać nie tylko warsztaty, ale również rozmaite gremia rządzące brzmi: nie bierzemy się za to, na czym się nie znamy. Nierespektowanie jej, to sprawdzony sposób narobienia kłopotów sobie i innym.

Być może niektórzy Czytelnicy skojarzą tytuł tej historii z powieścią Witolda Gombrowicza. Spieszymy od razu uspokoić, że w głowie nam nawet nie postało, by porównywać nasze warsztatowe opowiastki do dzieł wielkiego literata. Po prostu przypomniał się nam niejaki pan Tadeusz, mechanik starej daty, którego ulubionym powiedzonkiem było właśnie słowo „pornografia”, mimo że Gombrowicza raczej nie czytał. Sięgał zaś po nie, kiedy piętnował partactwo popełnione przez któregoś ze swoich podwładnych. – Panie Adaś, jak żeś pan ten tę tuleję wsadził! Po prostu pornografia, pornografia – wzdychał na ten przykład pan Tadzio, wznosząc oczy do nieba. W jego ustach słowo „pornografia” znaczyło więc mniej więcej tyle, co „Sodoma i Gomora”.

Przypomniał się nam pan Tadzio, kiedy to całkiem niedawno do niezależnego, lecz dobrze wyposażonego warsztatu resztką sił dotoczyła się Toyota Yaris 1.0 z 2002 roku, prowadzona przez zapłakaną właścicielkę. Historia awarii tego auta jest właśnie przykładem warsztatowej „pornografii” w rozumieniu pana Tadzia.

Się wymieni

Właścicielką Toyoty okazała się pani Karolina, młoda dama, dla której „jariska” była pierwszym własnym samochodem. Samochód kupiony został z drugiej ręki, ale od zaufanych ludzi i nie miał żadnych białych plam w życiorysie. Toyota jeździła bez zarzutu przez dwa lata, aż któregoś dnia na desce rozdzielczej zaświeciła się lampka check engine, silnik zaczął pracować nierówno, samochód stracił moc. Pani Karolina pojechała więc do pobliskiego warsztatu, gdzie zostawiła samochód. Umówiła się, że kiedy mechanik znajdzie przyczyny awarii, zadzwoni do niej i powie, co się zepsuło.

Istotnie, następnego dnia fachowiec zadzwonił i zreferował pani Karolinie poczynione ustalenia. Stwierdził otóż brak pracy w jednym z cylindrów, dochodząc przy tym do wniosku, że niezbędna jest naprawa głowicy. – Wymieni się zawory i popychacze i silnik będzie pracował jak trzeba – wyjaśnił dziarsko mechanik. Pani Karolina poczuła się w sytuacji bez wyjścia, więc zgodziła się na proponowaną naprawę, choć wieści z warsztatu ją przybiły. Konieczność poniesienia nagłego i poważnego wydatku może zepsuć nastrój każdemu.

Poszukiwania trwają

Tymczasem czas naprawy szacowany przez mechanika na kilka dni zaczął się niepokojąco wydłużać. Pani Karolina dzwoniła do warsztatu co kilka dni i wciąż słyszała, że samochód nie jest jeszcze gotowy. Wreszcie, po trzech tygodniach mechanik miał dla właścicielki lepsze wiadomości. Poinformował ją, że głowica powróciła ze specjalistycznej obróbki i on przystępuje do montażu, samochód będzie więc gotowy następnego dnia.

Pani Karolina już zdążyła się ucieszyć, że odzyska pojazd, kiedy to nazajutrz mechanik zadzwonił do niej, by poinformować o nowych i wielce niespodziewanych okolicznościach. Otóż szczęśliwie udało się złożyć silnik do kupy, jednak po uruchomieniu okazało się, że naprawa nie tylko nie pomogła, ale samochód jeździł po niej wręcz gorzej.

Teraz auto samo gasło na wolnych obrotach, straciło moc do reszty, a kontrolka check engine świeciła się dalej w najlepsze. Po odczytaniu zapisów z pamięci sterownika, okazało się, że do błędu wypadania zapłonów w jednym cylindrze, dołączył błąd czujnika wałka rozrządu – błędna wartość. Mechanik czujnik ów wymienił, ale nic a nic to nie pomogło. Błąd wczytywał się nadal, a samochód nie nadawał się do jazdy.

Wtedy to w sprawie Toyoty zapanował dziwny marazm. Pani Karolina dzwoniła do warsztatu, a mechanik odpowiadał wciąż to samo: – Szukamy przyczyn niesprawności. Kiedy je najdziemy, damy znać.

Cała zabawa trwała, w co trudno uwierzyć, aż trzy miesiące. Pani Karolina coraz mniej wierzyła, że jej auto kiedykolwiek odzyska sprawność. Czara goryczy przelała się, kiedy mechanik zadzwonił i zażądał pieniędzy na nowy czujnik wałka rozrządu, ponieważ ten który wstawił uprzednio, zdążył się zepsuć podczas rozlicznych prób. Właścicielka auta ostatecznie straciła nadzieję, że w tym warsztacie naprawią jej samochód i postanowiła go stamtąd zabrać. Bilans trzymiesięcznego pobytu auta u fachowców był następujący: Toyota jeździła gorzej niż przed wizytą, a nieskuteczne naprawy kosztowały właścicielkę 2 500 zł. Mechanik stwierdził na odchodnym, że ten silnik „tak po prostu ma” i nic z niego nie będzie. – Najsensowniej będzie wymienić cały motor – oświadczył.

Ciągle te błędy

Pani Karolina była całą tą historią kompletnie przybita. Nie bardzo wiedząc co robić dalej, zaczęła poszukiwać w internecie informacji o podobnych awariach, licząc, że znajdzie tam jakąś podpowiedź. No i na pewnym internetowym forum znalazła opis zbliżonego przypadku, który po nieudanych wizytach w dwóch warsztatach znalazł wreszcie rozwiązanie w trzecim. Pani Karolina szybko ustaliła numer telefonu do rzeczonego serwisu i w ten sposób Toyota i jej nieszczęsna właścicielka trafiły do niezależnego, lecz dobrze wyposażonego warsztatu.

Szef firmy, słysząc opowieść pani Karoliny, nie mógł uwierzyć własnym uszom. W głowie mu się nie mieściło, że można trzymać w warsztacie samochód przez trzy miesiące, oddać niesprawny i jeszcze wziąć za to wszystko niemałe pieniądze. Uznał, że postępowanie kolegi po fachu okryło całą brać warsztatową infamią i obiecał zrobić wszystko, by naprawić auto, a tym samym podreperować reputację gildii mechaników samochodowych.

Auto powierzono elektromechanikowi Marcinowi, który choć młody, dysponował rozległym doświadczeniem, a przy tym nie raz udowodnił, że jest spostrzegawczy i potrafi łączyć pozornie niezwiązane ze sobą fakty w logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy.

Marcin przeprowadził test komputerowy, który potwierdził zapis błędów: nieprawidłowy sygnał czujnika wałka rozrządu oraz wypadanie zapłonu w czwartym cylindrze. Elektromechanik postanowił zatem przeprowadzić badanie oscyloskopowe, które, jak się spodziewał, rzuci na sprawę nieco światła. Co ciekawe, okazało się, że przebiegi prądowe z czujnika wałka rozrządu i czujnika wału korbowego są prawidłowe. Mimo to silnik kiepsko pracował, a błąd czujnika wałka rozrządu nadal się zapisywał.

Następnie Marcin zdjął dekiel zaworów, by rzucić okiem na koło impulsowe czujnika, a także zdemontował pokrywę łańcucha rozrządu, aby sprawdzić prawidłowość ustawienia faz. Wszystkie znaki pokrywały się jak trzeba, a koło impulsowe na wałku również było całe i zdrowe. Pytanie o kłopoty z pracą silnika i pojawiający się błąd czujnika pozostawało nadal bez odpowiedzi. Marcin był tym faktem zaskoczony, bowiem spodziewał się, że przyczyną awarii jest źle ustawiony rozrząd lub uszkodzony impulsator wałka.

Przodem do tyłu

Nad częściowo rozebranym silnikiem zebrało się konsylium mechaników z szefem warsztatu włącznie. Po dłuższej chwili zadumy podjęto decyzję, że rozrząd zostanie zdemontowany, a wszystkie elementy dokładnie obejrzane. I była to decyzja ze wszech miar słuszna.

Marcin zdjął pokrywę łańcucha, a po chwili zaklął siarczyście z emfazą godną starego bosmana. Zaintrygowany szef zajrzał do silnika również, a to co zobaczył sprawiło, że przypomniał mu się stary fachura Tadeusz i jego ulubione powiedzonko. Zakrzyknął więc: – Pornografia, koledzy, pornografia! Okazało się otóż, że tarcza impulsowa na wale korbowym jest odwrotnie założona. Gdyby była ustawiona napisem „front” do przodu silnika, sygnały z obu czujników byłyby w fazie i sterownik prawidłowo obliczałby kąt wyprzedzenia zapłonu i pozostałe parametry pracy silnika.

Ujemny luz

Przyczyny pojawiającego się permanentnie błędu czujnika zostały w ten sposób usunięte. Pozostało jeszcze ustalić powód wypadania zapłonów na czwartym cylindrze. I tutaj też okazało się, że przyczyna leży w „pornografii”, czyli błędzie popełnionym podczas naprawy w poprzednim warsztacie. W tym przypadku polegał on na zbyt małym, by nie powiedzieć ujemnym, luzie zaworowym.

Ostatecznie Toyota Yaris w pełni odzyskała sprawność. Pani Karolina odetchnęła z ulgą. Trzeba jednak powiedzieć, że kiedy dowiedziała się, jakie były przyczyny niesprawności jej samochodu, delikatna dama zapałała nagle żądzą mordu. Kiedy już nieco ochłonęła, postanowiła poprzestać na zażądaniu zwrotu pieniędzy za nieskuteczną naprawę w poprzednim warsztacie. – Przecież to, co oni tam odstawili, to istna pornografia! – argumentowała, podchwyciwszy ulubione powiedzonko mistrza Tadeusza, ukute w czasach, kiedy nikt jeszcze nie słyszał o żadnych czujnikach, błędach i sterownikach.

Wojciech Słojewski, Wocar

2 komentarze
  1. Poprzedni warsztat który z rażącymi podstawowymi błędami w sztuce mechaniki powinien zamknąć swoją budę zwrócić koszty które wziął za naprawę z nawiązką.A pani Karolinie proponuję udać się do dobrego prawnika,ta sprawa jest w 100% wygrana przez nią w sądzie.Pozdrawiam p.Karolinę.

  2. to jak była przyczyna pierwotnej usterki na którą jariska trafiła do pierwszego warsztatu ?
    według mnie pierwszy warsztat coś naprawił, pomijając co zepsuł

Zostaw Komentarz