Tesla made in China

21 paź 2020

Tesle produkowane w fabryce w Szanghaju trafią na europejski rynek – zapowiedzieli przedstawiciele amerykańskiego przedsiębiorstwa. Chińskie samochody będą się od amerykańskich odpowiedników różnić tym, że zostaną wyposażone w baterie dostarczane przez tamtejszego producenta – firmę CATL, nie zaś japońskiego Panasonica, jak auta oferowane na rynku amerykańskim. Wedle informacji agencyjnych, do produkcji chińskich akumulatorów stosowany jest fosforan żelaza zamiast deficytowego kobaltu. Podobno takie baterie zapewniają większy zasięg, aczkolwiek niezbadana jest ponoć jeszcze ich trwałość w realnych warunkach eksploatacyjnych.

To czy baterie z fosforanem są lepsze, czy gorsze od tych z kobaltem jest mniej ważne od politycznej wymowy informacji. Otóż Elon Musk, który wcześniej zapewniał, że fabryka w Szanghaju będzie produkować samochody przeznaczone wyłącznie na rynek chiński, dziś zapowiada coś zupełnie innego, zachwalając przy tym współpracę z chińskimi władzami. „Wsparcie rządu Chin dla przemysłu, innowacyjne lokalne firmy i otwartość konsumentów na nowe technologie czynią z Chin najlepszy rynek dla inteligentnych pojazdów elektrycznych” – głosi korporacyjny komunikat.

Z tego co wiadomo, państwowe chińskie banki udzieliły Tesli preferencyjnych kredytów na budowę fabryki, a teraz najprawdopodobniej wsparły także ekspansję eksportową elektrycznych samochodów  made in China. Chińczycy zgromadzili przez ostatnie lata gigantyczne rezerwy dolarowe i dziś inwestują na całym świecie niczym gracz popularnej planszówki „Monopoly”. Zachwalana przez Muska współpraca z rządem w Pekinie to nic innego jak realizacja strategii opracowanej przed laty przez starego Denga, a obecnie kontynuowanej przez Xi. Można ją streścić następująco: zaprosić inwestora, zapewnić mu dobre warunki działania, a następnie elegancko przejąć interes.

Kto wie, może już niedługo usłyszymy o przejęciu wielkiego pakietu udziałów w Tesli przez jakąś chińską firmę, a korpokomunikaty będą puchły od obustronnych zapewnień o „owocnej współpracy w celu zapewnienia oraz dalszego rozwoju na rzecz i ku chwale”. Ostateczny efekt będzie zaś taki, że centrum decyzyjne przeniesie się z kalifornijskiego Palo Alto na drugi brzeg Pacyfiku.

W grze planszowej wymyślonej przez amerykańską sekretarkę w czasach Wielkiego Kryzysu wygrywa ten gracz, który doprowadzi pozostałych do bankructwa. Nie sądzimy, żeby na tym akurat miała polegać gra rozgrywana przez Chiny, bo przecież gdzieś trzeba lokować swoje produkty. Nam się raczej wydaje, że w tej rozgrywce chodzi o to, żeby decydować, co i gdzie ma być produkowane i sprzedawane oraz do czyjej kieszeni mają płynąć zyski. Nie można się oprzeć wrażeniu, że Chińczycy wygrywają i mają następny rzut kostką.

Zostaw Komentarz