Alpy! – tu się oddycha, a dojazd za friko

01 mar 2023

W poczytnym magazynie motoryzacyjnym ukazał się reportaż, w którym dziennikarze-recenzenci opisali, jak im się podróżowało do Szwajcarii elektrycznym samochodem marki Mercedes. No więc, jak się zapewne Czytelnicy domyślają, jechało się bardzo fajnie – gładko, cicho i komfortowo, a jak już się przekroczyło naszą zachodnią granicę, to również bezstresowo, z uwagi na dostępność stacji szybkiego ładowania, co zdejmowało z głowy problem przeliczania zasięgu deklarowanego na ten realny i obliczania, czy wystarczy go do następnego punktu, gdzie można pojazd podłączyć. Czyli pod trójramienną gwiazdą jedzie się miło, dziennikarze wszystkim polecają, a już zwłaszcza do Szwajcarii, bo i widoki ładne.

A teraz najciekawsze: ile nieustraszeni podróżnicy zapłacili za prąd, na którym we wspomniane Alpy dojechali? Otóż nic, zero, null! Jak to? – zapytają z niedowierzaniem Czytelnicy, którzy zastanawiają się, czy zmieszczą się ze zużyciem światła w limicie, do którego obowiązuje zamrożona, niższa cena elektryczności. Otóż dziennikarze motoryzacyjni skorzystali z dobrodziejstw promocji, którą wprowadził producent samochodu. Przez 12 miesięcy nie płacimy za prąd, o ile rzecz jasna najpierw wysupłamy na szykowne auto 700 tysięcy złotych.

No cóż, stare porzekadło mówi, że biednego nie stać na tandetę. A pewien bardzo znany niegdyś duchowny, który również wyznawał zasadę, że „bez gwiazdy nie ma jazdy” tłumaczył, że jeździ Mercedesem, albowiem nie stać go na jazdę Polonezem i związaną z tym konieczność częstych wizyt w warsztacie.

Ostatnie podwyżki cen prądu, szokujące zwłaszcza w przypadku objętych nimi przedsiębiorstw i samorządów, sprawiły, że w periodykach branżowych pojawiło się mnóstwo publikacji na temat dalszej opłacalności eksploatacji samochodów elektrycznych. Wedle jednych koszty jazdy samochodem bateryjnym są już zbliżone lub nawet wyższe niż pojazdem z napędem konwencjonalnym. Autorzy innych dowodzą, że jazda elektrykiem nadal jest tańsza, tylko trzeba wiedzieć gdzie ładować – na przykład we własnym garażu wyposażonym w tzw. wallbox, a do tego panele fotowoltaiczne na dachu. Wszystkie obliczenia są o tyle skomplikowane, że cena prądu ma najrozmaitsze składowe – tak więc tu drożej, tam taniej, ale w nocy, tu się płaci mniej, ale ładowanie trwa długie godziny, tam znowuż szybciej, ale płacić trzeba więcej. Nie łatwo się w tym wszystkim połapać.

Wątpliwości nie mają natomiast samorządowcy pokazujący nowe umowy z zakładami energetycznymi, które każą sobie płacić za prąd nawet 10 razy więcej niż rok temu. Skutkiem tego autobusy elektryczne, chluba miejskiej komunikacji, powędrowały do garażu, a ich miejsce zajęły diesle.

No cóż, parafrazując klasyka – kogo nie stać na jazdę elektrycznym autobusem po mieście, niech się kopnie elektrycznym Mercedesem w Alpy. – Alpy! Tu się oddycha – wzdychał Kramer, antagonista kasiarza Kwinty w niezapomnianym „Vabanku”.

 

Zostaw Komentarz