Kalifornijskie plany a polska wyobraźnia
Od 2035 roku w Kalifornii obowiązywać ma zakaz sprzedaży nowych samochodów spalinowych. Tamtejsza Rada ds. Zasobów Czystego Powietrza szacuje, że do 2040 roku pozwoli to zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych przez sektor transportu o 50%. Dodać trzeba, że w Kalifornii to właśnie transport jest głównym emitentem CO2. Amerykańscy eksperci przewidują, że decyzja najbogatszego stanu pociągnie za sobą wprowadzenie podobnych rozwiązań legislacyjnych w innych częściach USA. W przeszłości bowiem kalifornijskie standardy dotyczące emisji zostały skopiowane przez piętnaście stanów, m.in. Nowy Jork i New Jersey.
Plan byłby znakomity, gdyby dało się go wprowadzić w życie, ale pojawiły się obawy, że jest to mało realne z powodu kłopotów z infrastrukturą. Kalifornia zmaga się w ostatnich latach z rekordowymi upałami, które są konsekwencją globalnego ocieplenia. Radykalne ograniczenie liczby samochodów spalinowych miałoby się przyczynić do zahamowania zmian klimatycznych, jednak problemem okazuje się dostęp do energii elektrycznej, którą bateryjne samochody są zasilane. Mamy więc klasyczny paragraf 22 – walka ze zmianami klimatycznymi wymaga przestawienia transportu na elektromobilność, ale z powodu ocieplenia klimatu zaczęło brakować prądu.
Na początku września szef kalifornijskiej sieci energetycznej wezwał obywateli do ograniczenia zużycia energii, by uniknąć ryzyka przerwania dostaw. Chodzi przede wszystkim o godziny szczytu między 16 a 21, kiedy to ludzie wracają z pracy do domu, włączają klimatyzatory i podpinają swoje Tesle do sieci. Tak oto Kalifornijczycy ćwiczą dobrze u nas znane tzw. stopnie zasilania, i to zanim jeszcze elektromobilność upowszechniła się na dobre. Obecnie w 40-milionowym stanie jeździ 1,13 mln samochodów ładowanych z sieci, włączając w to hybrydy plug in, zaś ogółem zarejestrowanych jest blisko 30 mln samochodów. Eksperci od energetyki twierdzą, że jeśli liczba elektryków gwałtownie się zwiększy, kalifornijska sieć nie da rady „wykarmić” ich wszystkich w sezonie letnim, kiedy pobór prądu jest najwyższy. Powszechna elektryfikacja jest więc na razie trudna do wyobrażenia.
My na szczęście z wyobraźnią problemów nie mamy. Od lat wyobrażamy sobie, że mamy polską fabrykę elektrycznych pojazdów, którymi obywatele przemierzają kraj jak długi i szeroki, ładując je w licznych stacjach tanim polskim prądem wytwarzanym w polskich bezemisyjnych elektrowniach. I choć na razie pojazdy zelektryfikowane stanowią mniej niż z 1% wszystkich jeżdżących w kraju samochodów, a za chwilę i tak trzeba będzie wyłączać latarnie, pływalnie i szkoły z powodu wzrostu cen energii nawet o 900%, to wyobraźnia wciąż nam dopisuje.