Niemoc okresowo nawracająca

25 sie 2020

Niektóre awarie, ze względu na nagłe pojawianie się i takież znikanie oraz brak jakichkolwiek pozostawionych po sobie śladów, można by zaliczyć do zjawisk nadprzyrodzonych, gdyby rzecz jasna mechanika nie była mimo wszystko dziedziną ścisłą.

Bohater tej oto opowieści to samochód, o którym powiedzieć, że jest typowy, to nic nie powiedzieć. Mowa o Oplu Astrze z 2007 roku z silnikiem benzynowym o pojemności 1.6 litra. Ową typowością kierował się przy wyborze auta nabywca Astry, niejaki pan Maciej, który postanowił wyposażyć pracującą żonę w wygodniejszy samochód, by ulżyć jej nieco w codziennym trudzie. Samochód wypatrzył w jednym z podwarszawskich komisów. Astra została sprowadzona z Niemiec i miała 80 tysięcy kilometrów deklarowanego przebiegu. „Bezwypadek, autko w 100% sprawne, nic nie puka, nic nie stuka” – zachwalał anons zamieszczony w internetowym serwisie, przyznamy, mało zresztą oryginalny.

Pan Maciej uznał, nie bez racji, że obsługa samochodu popularnego będzie tańsza i łatwiejsza, bo to i każdy warsztat ma temat rozpoznany i z częściami nie ma problemu. Astra wyglądała przyzwoicie, silnik pracował równo, jazda próbna przebiegła pomyślnie, tak więc auto zmieniło właściciela.

Astra się dławi

Pani Krystyna, żona pana Macieja, od razu zapałała do Astry szczerą sympatią, bo w porównaniu do jej poprzedniego pojazdu – zapyziałego Matiza, Opel prezentował się luksusowo. Radość została zmącona po tygodniu eksploatacji. Oto w drodze z pracy do domu, auto zaczęło nagle tracić moc i pani Krysia ledwie dociągnęła nim do domu, w dodatku solidnie zestresowana.

Mąż jeszcze tego samego dnia umówił wizytę w warsztacie. Rano, kiedy udał się odwieźć żoniny samochód do serwisu, przekonał się jednak, że Astra jeździ najzupełniej normalnie. Tak czy owak, Opel stawił się w warsztacie, gdzie przeprowadzono badanie komputerowe. Żadnych błędów jednak nie wykryto. Pan Maciej oraz mechanik ustalili, że na razie Astra będzie jeździła, dopóki usterka znów nie da o sobie znać, a wtedy auto ponownie pojawi się w warsztacie.

Przez kilka kolejnych dni samochód sprawował się bez zarzutu i już wydawało się, że chwilowa niemoc była jedynie odosobnionym incydentem. Awaria jednak powróciła, tym razem w drodze z pracy do domu. Pani Krystyna od razu zjechała na pobocze i zadzwoniła do męża. Pan Maciej polecił żonie udać się do najbliższego warsztatu, bo skoro jest objaw, to usterkę będzie można zdiagnozować.

Czytelnik przyzna, że pan Maciej wykazał się refleksem i rozsądkiem, jakim nie każdy może się pochwalić. Ale usterka była jeszcze sprytniejsza, bowiem po ponownym uruchomieniu auta jej objawy całkowicie ustąpiły. Pani Krystyna postanowiła jednak nie dać za wygraną i mimo wszystko pojechała do warsztatu. Tym razem była to autoryzowana stacja obsługi Opla, którą mijała codziennie w drodze do pracy.

A tam gustowna recepcja, drogie płytki na podłodze, automat z kawą i doradca serwisowy pod krawatem. Wytworny anturaż wpłynął na panią Krystynę równie kojąco, co aksamitny tenor doradcy serwisowego, który poprosił ją o cierpliwość oraz zaprosił do lektury rozłożonej na stoliku prasy kolorowej, podczas gdy Astra poddana została czynnościom diagnostycznym. W głosie doradcy słychać było szczery zawód, kiedy przyszedł poinformować klientkę, że fabryczny komputer diagnostyczny ustalił dokładnie to samo, co ten uniwersalny w warsztacie niezależnym, czyli nic. W pamięci sterownika nie zapisał się bowiem żaden błąd, który mógłby rzucić światło na naturę powracającej, to znów znikającej awarii. Pani Krystyna uiściła więcej niż w poprzednim warsztacie (co kwaśno skwitował pan Maciej), a następnie zła jak osa wróciła do domu, przeklinając, że dzień urlopu zmarnowała na wizytę w ASO.

Konkretne kroki

Tu należy wyjaśnić, że rozeźlenie się i obniżenie nastroju żony to ostatnia rzecz na jakiej zależało panu Maciejowi. Wiedział, że jeśli nic ze sprawą Opla nie zrobi, jego sytuacja rodzinna może się poważnie skomplikować. Tak więc poprosił żonę o cierpliwość, wręczył jej kluczyki do własnego samochodu, a następnego dnia sam pojechał Astrą do pobliskiego warsztatu, gdzie złożył wyczerpującą relację w kwestii awarii i poprosił o podjęcie konkretnych kroków.

Mechanik z tzw. ostrożności procesowej podłączył do Astry tester i oczywiście nic nie znalazł. Podrapawszy się po głowie, nieśmiało zaproponował wymianę świec zapłonowych i filtrów. Przyznajmy, że w propozycji tej nie było nic niestosownego, choć prawdę mówiąc, ani mechanik, ani pan Maciej, niespecjalnie wierzyli, że zabieg ten odniesie pożądany skutek. I rzeczywiście. Trzy dni po tym, jak samochód wrócił do użytkowniczki, nastąpił kolejny nawrót awarii.

Pani Krystyna nauczyła się z czasem żyć z tą niedogodnością. Po prostu, kiedy Astra zaczynała słabnąć, kobieta zjeżdżała na pobocze, wyłączała silnik, a po chwili uruchamiała go ponownie i samochód na pewien czas odzyskiwał sprawność. Podobno do wszystkiego można się przyzwyczaić, jednak trzeba przyznać, że komfort jazdy szwankującym co i raz samochodem był marny. Pani Krystyna w każdej chwili liczyła się z tym, że samochód zacznie słabnąć i trzeba będzie zjechać na bok. Jeździła więc niemal wyłącznie prawym pasem i unikała wyprzedzania, bowiem raz zdarzyło się, że auto zaczęło się dusić właśnie podczas takiego manewru, kiedy to z naprzeciwka jechał tir-cementowóz. Pani Krystyna zatrzymała się wówczas na poboczu nie tylko po to, by wyłączyć na chwilę silnik, ale również aby ochłonąć i poczekać, aż przestaną jej się trząść ręce.

Pan Maciej przeklinał decyzję o zakupie używanego samochodu. Może lepiej było wziąć na raty jakieś najmniejsze i najtańsze auto na rynku? Małżeństwo było o krok od podjęcia decyzji o pozbyciu się Opla.

Badania pogłębione

Tymczasem skończyła się ważność badań technicznych Astry i auto trafiło do stacji kontroli pojazdów, która działa przy niezależnym, ale dobrze wyposażonym warsztacie.

Jakoś tak zupełnie przy okazji pan Maciej napomknął diagnoście o trapiącej Astrę przypadłości, ten zaś odpowiedział, że akurat do tego warsztatu często trafiają rozmaite „nienaprawialne” pojazdy. Wówczas to panu Maciejowi przyszła do głowy śmiała myśl. – Panowie, zostawiam wam to przeklęte auto na tydzień, bo i tak wybieramy się z żoną na urlop. A wy w tym czasie albo je naprawicie, albo po powrocie sprzedam je czym prędzej za każde pieniądze – wyjawił swój pomysł, z ulgą pożegnał się i opuścił warsztat spieszony, że użyjemy terminu kawaleryjskiego, jakim określa się jeźdźca pozbawionego chwilowo wierzchowca.

Śledztwo diagnostyczne rozpoczęło się od krótkiego podsumowania dotychczasowych czynności obsługowych, które przeprowadzono w sprawie awarii. Tak więc analiza faktur wykazała, że w samochodzie wymieniono świece i cewkę zapłonową, wszystkie filtry, czujnik obrotów wału korbowego i czujnik wałka rozrządu. Test komputerowy tradycyjnie wykazał zero błędów, pozostały więc jazdy próbne i podglądanie wartości rzeczywistych.

Opisany przez pana Macieja objaw wystąpił już pierwszego dnia. Mechanik wjechał więc na stanowisko, wyłączył silnik, podłączył komputer i nic nie znalazł. Pamięć sterownika wciąż pozostawała czysta jak łza.

Postanowiono zatem przechytrzyć samochód jazdami próbnymi z podłączonym komputerem, ale Astra nie dała się zwieść tym fortelem i złośliwie jeździła bezobjawowo przez następne trzy dni. Czas płynął, a samochód wszedł już mechanikom na ambicję. Przeanalizowano więc jeszcze raz poczynania poprzedników i listę wymienionych części. Wyciągnięto z tego wniosek, że należy dokładnie zbadać układ paliwowy, bo tam nikt się dotąd nie zapuszczał.

Mechanik podłączył manometr kontrolny do listwy paliwowej, przykleił zegar taśmą do szyby i wyruszył na kolejną jazdę próbną. Po dwudziestu minutach wrócił zadowolony i oznajmił, że wreszcie coś widać. Zaobserwował oto, że czasem ciśnienie paliwa nagle zaczyna spadać, a wtedy samochód się dławi, natomiast po zgaszeniu silnika i powtórnym uruchomieniu jedzie normalnie. – Mamy cię, draniu – wyszeptał mechanik, czując, że rozwiązanie zagadki jest na wyciągnięcie ręki.


Znalezienie przyczyny awarii wcale jednak nie nastąpiło tak szybko, jakby się można było spodziewać. Wszystkie elementy układu zasilania okazały się sprawne. Jednak podczas wyciągania pompy paliwa spostrzegawczy mechanik odkrył przyczynę powtarzających się niedomagań auta. Otóż okazało się, że w zbiorniku pływają kawałki papieru. Co jakiś czas któryś z nich przytykał pompę i odcinał przepływ. Skąd się owe papiery wzięły, nie wiadomo. Z całą pewnością podało to jednak w wątpliwość tzw. bezwypadkowość auta, o której zapewniał jego sprzedawca.

 

Wojciech Słojewski, Wocar

Zostaw Komentarz