O aucie, które zapalało tylko wtedy, kiedy chciało

24 lip 2018

Historia techniki zna awarie, których przyczyny są boleśnie prozaiczne, mimo że skutki często bywają dramatyczne. Co prawda akurat ta awaria żadnym dramatem nie była, lecz i tak napsuła krwi właścicielowi auta.

Tym razem opowieść dotyczy eleganckiego samochodu szwedzkiej (niegdyś) marki Volvo. Pan Adam, jego właściciel, zdecydował się na zakup tego pojazdu, kierując się wiarą w niezawodność, trwałość i bezpieczeństwo, z których te auta słynęły.

Pilot nie działa

Przez pierwsze trzy lata Volvo spisywało się nienagannie, jednak po tym czasie zaczęło sprawiać swojemu właścicielowi kłopoty. Oto któregoś dnia pan Adam, zjechawszy do podziemnego garażu, został niemile zaskoczony tym, że jego auto nie reaguje na naciskanie guzika w pilocie. Początkowo kierowca przypuszczał, że w urządzeniu wyczerpała się bateria. Nie miał jednak czasu dociekać, jak było w istocie, bowiem spieszył się na służbowe spotkanie. Zamówił więc taksówkę i odłożył sprawę samochodu na później.

Wieczorem pojawił się w garażu ponownie, tym razem dzierżąc pilota z wymienioną baterią. Auto bez ociągania zareagowało na naciśnięcie guzika z kłódką, a następnie bez problemu dało się uruchomić. Pan Adam odetchnął z ulgą, ciesząc się, że jego podejrzenie dotyczące baterii okazało się trafne. Wkrótce też zapomniał o całej sprawie.

Przypomniał sobie o niej jednak miesiąc później, bowiem sytuacja się powtórzyła. Tym razem auto odmówiło posłuszeństwa na parkingu pod firmą pana Adama. Wszystko przebiegło tak samo. Początkowo samochód nie reagował na pilota, jednak kilka godzin później ocknął się i pozwolił uruchomić. Pan Adam zrozumiał, że przyczyną kłopotów nie była bateria w pilocie, lecz znacznie poważniejsza sprawa. Wsiadł zatem do Volvo i czym prędzej pojechał do ASO, ponieważ cała historia wyprowadziła go z równowagi. Nie po to zapłacił za samochód ciężkie pieniądze (ściślej mówiąc płacił, bo pojazd był w leasingu), by ten co i raz go zawodził.

Żadnych śladów

W ASO wysłuchano opowieści pana Adama, następnie stwierdzono, że o przyczynach awarii będzie można cokolwiek powiedzieć dopiero wtedy, kiedy samochód zostanie skłoniony do zwierzeń za pomocą fabrycznego testera diagnostycznego.

Uprzejmy recepcjonista zaproponował więc panu Adamowi kawę i lekturę firmowego biuletynu oraz obiecał, że w ciągu kwadransa mechanicy zdążą coś ustalić. Oczekiwanie trwało jednak całe pół godziny. Po tym czasie recepcjonista zaprosił pana Adama na stanowisko warsztatowe, gdzie mechanicy zreferowali mu efekty swoich wysiłków. Niestety okazało, się że były one żadne. – W pamięci błędów nic nie znaleźliśmy. Sprawdziliśmy instalację immobilizera, wszystko w porządku – wyjaśnił rzeczowo mechanik. – Może w miejscu, gdzie pan parkuje, są jakieś zakłócenia radiowe. Zdarza się wtedy, że pilot nie działa – wyraził przypuszczenie fachowiec.

Tak czy siak, jedynym efektem wizyty w ASO był rachunek za podłączenie auta do fabrycznego testera. Pan Adam natomiast nadal zastanawiał się za każdym razem, kiedy szedł do samochodu, czy pojazd odmówi mu posłuszeństwa. Zaczął nawet wcześniej wstawać, by w razie czego mieć czas na wezwanie „taryfy”. Przyznajmy zatem, że powracająca usterka w znacznym stopniu ograniczyła komfort korzystania z samochodu.

Na lawecie

Od czasu wizyty w ASO auto przez dobry miesiąc nie wykazywało żadnych usterek i kiedy już panu Adamowi w drodze na parking przestał towarzyszyć niepokój, Volvo zbiesiło się po raz kolejny. Tym razem awaria zaskoczyła kierowcę dobrych kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy. Panu Adamowi w tej sytuacji nie pozostało nic innego, jak wezwać pomoc drogową, która zresztą zjawiła się całkiem szybko. Przybyły na miejsce kierowca- mechanik dokonał sprawdzenia samochodu. Najpierw wpełzł do środka przez otwartą klapę bagażnika, a następnie bez powodzenia próbował uruchomić silnik. Po tym wszystkim orzekł, że rozrusznik nie kręci, bo nie ma zasilania.

– Pewnie akumulator padł – stwierdził kierowca mechanik.

– Po trzech latach? – niedowierzał pan Adam.

– Bywa. Ma pan w aucie kupę różnych urządzeń. Akumulator jest obciążony, a z tymi nowymi bateriami jest tak, że jak się taka całkiem rozładuje, to już później nie da się jej przywrócić dawnego stanu – usłyszał w odpowiedzi właściciel Volvo.

Pan Adam wraz z kierowcą-mechanikiem z pomocy drogowej udał się więc do sklepu motoryzacyjnego, gdzie kupił odpowiednią baterię znanej marki. Chwilę później akumulator został wymieniony, a kierowca mechanik opisanym już sposobem „na czołgistę” wśliznął się do środka i przekręcił kluczyk w stacyjce. Postęp był niewątpliwy, bowiem rozrusznik zadziałał. Jednak samochód ani myślał zapalić. Na desce rozdzielczej wyświetlił się natomiast komunikat informujący o awarii immobilizera.

– No, na to nic nie poradzę – westchnął kierowca mechanik. – Bierzemy auto na lawetę i jedziemy do warsztatu.

Tak więc Volvo wciągnięto na grzbiet ciężarówki i dowieziono do niezależnego, wyspecjalizowanego w tzw. trudnych przypadkach, serwisu.

Na miejscu pan Adam oraz kierowca pomocy drogowej zrelacjonowali szczegółowo objawy awarii, przy czym kierowca mechanik z dumą opowiedział, w jak przemyślny sposób udało mu się wedrzeć do środka samochodu. Metodę tę zalecił również mechanikom z warsztatu, bo w aucie drzwi nie chciały się otworzyć nawet od środka.

Po chwili jednak fachowcom udało się pokonać drzwi od strony kierowcy, odsłaniając najpierw sprytnie zamaskowaną zaślepkę zamka. Kierowca-mechanik z pomocy drogowej patrzył na to z zachwytem, a cała sytuacja budziła nieodparte skojarzenia ze sceną z filmu „Vabank”, w której kasiarz Kwinto otwiera sejf na oczach oniemiałych z wrażenia „szopenfeldziarzy”.

To jak ten głupi męczyłem się z włażeniem przez bagażnik, a wy tu tak trzask prask i po wszystkim – zawołał w uniesieniu. – W takim razie zostawiam wam Volvo, a wy się z nim męczcie.

Tablica gaśnie

Kiedy laweta znikła za bramą warsztatu, mechanicy przystąpili do ustalenia przyczyn awarii. Na dzień dobry przekręcono kluczyk w stacyjce, …a auto jakby nigdy nic zapaliło. Można by pomyśleć, że zgrywus z pomocy drogowej zrobił mechaników w balona, ale warsztat przerobił już nie jedną przedziwną awarię, której objawy wyskakiwały nagle niczym diabeł z pudełka i równie niespodziewanie ustępowały. Tak było i tym razem, bowiem po wprowadzeniu samochodu na stanowisko i powtórnej próbie uruchomienia, objaw ponownie wystąpił. Rozrusznik kręcił, ale Volvo nie chciało zapalić. Diagnoza komputerowa potwierdziła niesprawność immobilizera, pojawił się również błąd szyny CAN.

Elektromechanik standardowo zajrzał więc do skrzynki bezpieczników i przekaźników, a także rozkręcił, oczyścił i ponownie skręcił klemy akumulatora. Po tych – przyznajmy, banalnych – czynnościach, znów podjęto próbę uruchomienia samochodu. Za którymś razem auto zapaliło, a silnik pracował równiuteńko. Wiadomo było jednak, że bezpośrednia przyczyna awarii nie została jeszcze ujawniona. Wówczas zdecydowano, że samochód spędzi noc w warsztacie, a następnego ranka badania będą kontynuowane. Nie wiedzieć czemu, ten wielokrotnie stosowany fortel bardzo często sprawiał, że w śledztwie diagnostycznym dochodziło do zwrotu.

Rano wznowiono testy. Zamek centralny Volvo działał bez zarzutu, jednak samochód raz zapalał, raz nie zapalał, a w pamięci sterownika powtarzał się błąd immobilizera. Kolejnym krokiem było więc dokładne sprawdzenie multimetrem instalacji „unieruchamiacza”. Obwód zasilania okazał się być cały i zdrowy. Pomyślnie wypadła również próba mająca na celu przekonanie się, czy kluczyk jest „widziany” przez komputer oraz czy immobilizer się odblokowuje. Wszystko wskazywało więc, że przyczyna awarii tkwi gdzie indziej i jest ukryta, niczym założona przez tajne służby aparatura podsłuchowa.

Wówczas to elektromechanik pogrążył się w rozważaniach, podczas których reszta warsztatowej załogi ukradkiem go obserwowała. Koledzy nie raz już widzieli, jak po takiej medytacji na warsztatowego eksperta od samochodowej elektryki i elektroniki zstępowało olśnienie. Tak było i tym razem. Elektromechanik zerwał się bowiem nagle, wskoczył za kierownicę i zaczął raz po raz kręcić rozrusznikiem. Po którejś próbie, kiedy rozrusznik jeszcze kręcił, zgasła nagle tablica wskaźników. – Mam cię – zakrzyknął z satysfakcją elektromechanik, bowiem właśnie w tym momencie odkrył arcyważną dla sprawy okoliczność.

Kolejne pół godziny upłynęło na drobiazgowym badaniu instalacji, co ostatecznie zakończyło się zdemaskowaniem przyczyny usterki i przeprowadzeniem naprawy.

Wyjaśnienie tajemnicy dziwnej awarii zacząć należy od tego, że była ona wredna, gdyż występowała tylko w chwili kręcenia się rozrusznika. Podczas sprawdzania instalacji przy jedynie włączonej stacyjce – wszystko grało. Kiedy więc zgasła tablica wskaźników, elektromechanik zrozumiał, że zaniki zasilania pojawiają się w chwili, kiedy rozrusznik pobiera prąd.

Jeszcze raz dokładnym oględzinom poddana zatem została instalacja elektryczna od akumulatora do skrzynki centralnej elektroniki. Wreszcie w wiązce przewodów za tylnym siedzeniem elektromechanik zauważył zaśniedziałe złącze. Najprawdopodobniej kapała tam woda, która dostawała się do środka przez uszkodzoną uszczelkę. Pobór dużego prądu przez rozrusznik powodował spadek napięcia w akumulatorze, a wtedy zbyt duży opór zaśniedziałego złącza sprawiał, że dochodziło do zaniku napięcia na immobilizerze i tablicy wskaźników. Po wstawieniu nowego złącza awaria została definitywnie usunięta.

2 komentarze
  1. Ładna ta poezja warsztatowa, tyle, że to czyste bajki!!! Sprzeczność sama w sobie, najpierw auto 2 x nie reaguje na pilota:
    ” został niemile zaskoczony tym, że jego auto nie reaguje na naciskanie guzika w pilocie”,

    „Początkowo samochód nie reagował na pilota, jednak kilka godzin później ocknął się i pozwolił uruchomić.”

    po czym czytamy, że usterka występuje tylko podczas dużego poboru prądu:

    „Wyjaśnienie tajemnicy dziwnej awarii zacząć należy od tego, że była ona wredna, gdyż występowała tylko w chwili kręcenia się rozrusznika. Podczas sprawdzania instalacji przy jedynie włączonej stacyjce – wszystko grało.”

    Gniot pisany przez dyletanta dla pozostałych laików.

  2. Może nie wszystko w tej jak to Pan Marcin ocenił GNIOT opowieści jest poukładane jak należy ale fakt jest jeden takie przypadki się zdarzają i sam niejednokrotnie usuwałem podobne usterki . Skąd u pana Marcina takie niezadowolenie nie wiem ale fakt jest jeden stacje ASO to tylko umieją dobrze skroić klienta a z robotą to już różnie bywa .
    Pozdrawiam

Zostaw Komentarz