Oto my, kwękający antyelektromobilni reakcjoniści

24 sie 2022

Miłośnicy Barei znają na pamięć kultowy wywód Nalberczaka o dobrym połączeniu: „Wychodzę za piętnaście trzecia (latem to już widno) i idę pięć kilometry na pekaes. Na przystanku jestem za piętnaście czwarta i nie zdążam, ale i tak mam dobrze, bo się nie zatrzymuje, przepełniony jedzie”, i tak dalej. No więc opisy wakacyjnych podróży elektrycznymi samochodami brzmią podobnie: „Aplikacja pokazywała, że w Ostródzie jest ładowarka. Co prawda ubiegł mnie właściciel elektrycznego Hyundaia, więc musiałem czekać dwie godziny. Ale i tak miałem dobrze, bo obok jest knajpa, w której serwują świetne flaki. Gdybym jechał samochodem spalinowym, nigdy bym się o niej nie dowiedział”. I tak dalej i temu podobne.

Być może taka podróż jest ekscytującą przygodą, kiedy towarzyszy nam jakaś sympatyczka, bądź sympatyk elektromobilności, dla których nieprzewidziany dwugodzinny postój w Radomsku stanowi atrakcję, wartą zamieszczenia relacji na Instagramie. Gorzej, jeśli jedziemy ze ślubną megierą niepodzielającą naszego krajoznawczego zapału oraz dwójką dzieci w wieku szkolnym, które wciąż starają się nas przekonać, że Budda miał jednak rację – życie jest cierpieniem.

Niedawno rozpoczęliśmy odliczanie dni do roku 2035, który ma wyznaczać kres starej spalinowej motoryzacji. Później nie będzie już można zarejestrować nowego samochodu, który nie jest w 100 procentach bezemisyjny. Wydaje się, że nic nie skłoni europejskich decydentów do zboczenia z tej elektromobilnej ścieżki prawdy. Ani to, że większości użytkowników nie będzie stać na elektryczne samochody, które wcale nie zamierzają tanieć z powodu ograniczonego dostępu do kluczowych surowców, przede wszystkim litu, niezbędnego do produkcji baterii. Ani też coraz większe obawy, że nie wystarczy prądu do zasilania milionów elektryków w Europie. Mamy właśnie kryzys energetyczny, który związany jest z sytuacją geopolityczną i nie tylko z nią. Zmiany klimatyczne sprawiają, że rzeki wysychają i niedługo nie będzie wody niezbędnej do funkcjonowania elektrowni, czy to konwencjonalnych, czy atomowych. Same wiatraki i panele na dachach nam nie wystarczą. Skoro już teraz Norwegia musiała ograniczyć eksport prądu wytwarzanego w swoich elektrowniach wodnych, to co będzie np. we Francji, w której rzeki zmieniły się tego lata w smętne ciurki? O przyszłości naszego węglowego skansenu, w którym zabrakło węgla, w ogóle strach myśleć. Zdaje się zresztą, że nasi rządzący starają się na wszelki wypadek tego nie robić.

À propos – rozpytaliśmy znajomych warsztatowców, czy myślą już o serwisowaniu elektryków. No więc na razie nie zaprzątają sobie tym głowy. Mają wystarczająco dużo roboty przy normalnych samochodach, a pojazdy elektryczne to dla nich kompletne egzotyki. Może to oni mają rację? Może elektromobilna rewolucja wcale nie zwycięży?

Tak czy owak nasza koncepcja na przyszłość za kółkiem jest taka, że będziemy rewitalizować sprzęt, który mamy, tak długo jak to tylko możliwe. Dała nam przykład socjalistyczna Kuba, że da się jeździć nawet 60-letnimi samochodami. I tak jakoś doturlamy się do końca naszego szoferowania. Ziemia młodym, lecz niebo jest nasze!

 

 

 

 

Zostaw Komentarz